Strona:Hordubal.pdf/56

Ta strona została skorygowana.

— A, z Ameryki.
— Czyje woły pasiesz, Misiu?
— Co?
— Czyje to woły?
— A czyje mają być? Z Krywej.
— Tak, tak, z Krywej. Ładne zwierzęta. No a ty, Misiu, zdrów jesteś? Przyszedłem pogadać z tobą.
— Co?
— Pogadać trochę.
Misio nic, tylko mruga. Tu na górze odzwyczaił się od gadania. Hordubal kładzie się w trawie i wsparty na ręku wtyka sobie do ust zerwane źdźbło trawy. Tu jest inny świat, nawet rozmawiać nie trzeba. Obejdzie się. Od kwietnia do września pasie tu bydło Misio i przez cały tydzień nie widuje żywego ducha.
— No, cóż, Misiu, czy byłeś kiedy tam w dole, gdzie jest równina?
— Co?
— Byłeś na równinie, Misiu?
— A, na równinie? Nie byłem.
— A tam, na górze, na Durnom, byłeś?
— Byłem.
— A tutaj, za tą górą nie byłeś?
— Nie byłem.
— Widzisz człowieku, a ja aż do Ameryki się zawłokłem. I co z tego mam? Nawet żony własnej teraz nie rozumiem.
— Tam to już inne są pastwiska — powiada Misio.
— A słuchaj no — pyta Juraj, jak pytywał, gdy był jeszcze chłopcem — co to za ściana rozwalona, ten zrąb w lesie?
— Co?
— Ten zrąb w lesie.
— A, ten... — Misio w zamyśleniu pyka swoją fajeczką. — Kto go tam wie. Podobno zbójnicy chcieli tam zamek budować. Ale bo to ludzie wiedzą?
— I prawda to, że tam straszy?