Strona:Hordubal.pdf/63

Ta strona została skorygowana.

uśmiechem, zarżał jak koń i w chyżych podskokach odprowadza chrapiącego ogiera do stajni.
— Na, weź dziecko — mówi Hordubal, ale Polana nie słyszy. — Polano! Słyszysz! Polano!
Po raz pierwszy Juraj kładzie jej rękę na ramieniu. — Polano! Hafia! — Podniosła oczy. Ach, czyś ty miała kiedy takie oczy, czy oddychałaś kiedykolwiek w taki sposób, z usty otwartymi? Jak wypiękniałaś nagle! Ale wnetże to zgasło.
— Nic jej się nie stało — mruczy i odnosi szlochające dziecko do domu.
Ze stajni wychodzi Manya, rękawem ociera krew z nosa, spluwa krwią. — Już dobrze — powiada.
— Pójdź — mówi Hordubal — pójdź, Szczepanie, napompuję ci wody na głowę.
Szczepan prycha z rozkoszą pod strumieniem wody i wesoło, rozrzutnie rozpryskuje wodę na wszystkie strony. — Dobre było, co? — mówi z ożywieniem. — Rozpalił się ogierek, gospodarzu, i dlatego zdziczał raptem. — Manya wyszczerza zęby, mokry i ze zwichrzonym czubem. — Hej, jaki to ogier będzie!
Juraj chciałby rzec Szczepanowi, że zuch z niego, że dobrze konika wziął za łeb, ale między chłopami takich rzeczy się nie mówi. — Będzie burza — mruknął i powlókł się za stodołę. Na południu niebo jest czarne, złe są burze nadciągające z nizin. Ogierek się rozpalił i dziwna rzecz, że niemoc człekowi nogi odejmie, tak iż nawet dziecku na pomoc skoczyć nie może. Pewnie już jestem stary, Polano, czy co... Dziwna rzecz: nogi zdrętwieją, jak oczarowane.
Boże wielki, jakie czarne chmury! Już grzmi. Cyganka robi swoje czary i patrzcież, ogierek się rozpala, a ja nie potrafię skoczyć i złapać konia za grzywę, nie — tylko drętwieję i gapię się. Ja nie skoczę, ale Szczepan skoczy. Czemuż by nie skoczył, gdy jest młody? Ach, Polano, Polano, czemu tak patrzyłaś, czemu tak wypiękniałaś?