Strona:Hordubal.pdf/66

Ta strona została skorygowana.

Wspaniałe będą wybuchy, a ty, drugi, uganiaj się po wsi za koniem.
I wiele innych rzeczy znalazłoby się jeszcze. Cóż wy macie na równinie? Nic, równinę i tyle. Ale tu, koło Kisłej Wody, jest tyle żelaza, że i woda jest rdzawa od niego. Pod Tatarką jest jakiś kamień błyszczący, czarny jak smoła. Mawiają kobiety, że w górach są skarby. Przewąchać te szczyty, aż za Durny, za Czorny wierch, za Tatyńską, za Tupą — któż wie, co dałoby się znaleźć. A, bratku, dzisiaj szuka się i pod ziemią. W domu nic, ani słowa. A potem którego dnia: jutro, Polano, jadę do Pragi, z panami o czymś pogadać — i dość. A tu raptem zjeżdżają panowie i prosto do Hordubalów. Dzień dobry i czy pan Hordubal w domu? I od razu, panie Hordubal, tak i, panie Hordubal, owak. Znalazł pan taki minerał, jakiego już od lat pięćdziesięciu szukamy. — No, czemu by nie mogło być i tak? Mówisz, że pole jest pełne kamieni, a czy wiesz, z czego ten kamień jest? Nie wiesz, to nie gadaj!
Hordubal zawstydził się troszkę. Może to jest głupie, no tak, ale kamień pod Menczulem to nie żadne głupstwo. Na to trzeba by mieć woły, parę, dwie pary wołów, przypuśćmy takich podolskich, szarych, z rogami jak rozwarte ramiona. Hej, co by to były za zwierzęta! I dalejże z ładunkiem kamienia na równinę! Heta, wołki, wje! Ruszaj, stary, od się! A ty, ze swoimi konikami, na bok przed wołami, aż za rów! A czyje to woły? Hordubala. Nikt w całej okolicy nie ma takich zwierząt.
Z zanadrza wyjmuje Hordubal woreczek i przelicza pieniądze. Siedemset dolarów, to przeszło dwadzieścia tysięcy. Ładne pieniądze, Polano! Z takimi pieniędzmi można rozpoczynać nowe życie. No, sama jeszcze zobaczysz, co za chłop z tego Juraja. Rozum to także siła. Dobrze płacą za konia, co łeb zadziera do góry, ale spojrzyj na takiego wołka: kiwa łbem, nosi jarzmo na karku, ale roboty zrobi więcej.