Strona:Hordubal.pdf/68

Ta strona została skorygowana.

— Hej, ty, Amerykanin — śmieje się kpiarsko Fedelesz Gejza — czemu się wcale nie pokazujesz? Cóż, przyszedłeś poczęstować sąsiadów?
Hordubal kiwa głową. — Przyszedłem, przyszedłem, ale częstować będę po amerykańsku. Podajcie Gejzie szklankę wody! A jeśli ci mało, Gejzo, każ sobie dać całe wiadro. Przynajmniej twarz sobie obmyjesz.
— A tobie co do mojej twarzy? — śmieje się Gejza — Byle się podobała mojej żonie.
Juraj się boczy. Co mnie obchodzi twoja żona! Patrzcie go, poczęstunku mu się zachciewa! Cóż? Poczęstowałbym. Bóg świadkiem, sąsiedzi, rad bym z wami pić, trzymać się z wami za szyję i śpiewać tak, ażby się z uciechy oczy zamykały. Ale mam dolary na inne rzeczy. Taką dobrą mam myśl, sąsiedzi moi, myśl amerykańską. No, zaczekajcie, zobaczycie, gdy zacznę łamać kamień. Patrzcie go, Hordubala, zwariował, czy co? Małoż tu rośnie kamienia? A potem sami powiedzą: widzicie, Amerykanin i ze skały potrafi nadoić śmietany.
Fedelesz Michał zaczyna śpiewać, inni wtórują. Hej, dobrze jest człowiekowi posiedzieć między chłopami! Jak dawno już nie słyszałem takiego śpiewania — ile to już czasu. — — — Juraj otwiera oczy i półgłosem wtóruje: dana, dadana, oj dana... I nagle, diabli wiedzą, jak to się stało, rozśpiewał się Hordubal na cały głos i pieje, kiwając się w takt całym ciałem.
— Hej, ty tam! — krzyczy Fedelesz Gejza. — Kto z nami nie pije, niech z nami nie śpiewa! Śpiewaj sobie w domu, Hordubalu!
— Albo tu poślij Szczepana — wtrącił swoje trzy grosze Jura Fediuk. — Śpiewa podobno lepiej od ciebie.
Hordubal dźwiga się, wysoki, srogi, pod sam strop głową sięga. — No, śpiewaj sobie, Gejzo — powiada łagodnie. — Ja już i tak chciałem pójść do domu.
— Po co ci tak śpieszyć do domu — pokpiwa sobie Fedelesz Michał. — Masz tam przecie parobka.