Strona:Hordubal.pdf/70

Ta strona została skorygowana.

W tem dostał sztachetą w głowę, i jeszcze, i jeszcze. Dwóch, trzech, czterech ludzi w milczeniu tłucze Hordubala po głowie, aż dudni. — Precz ode mnie! — ryczy Hordubal i po ciemku wymachuje rękoma, uderza w czyjś nos, pada na ziemię i próbuje wstać. — Biją się! — wrzeszczy ktoś. Hordubal wstaje, ale wstać nie może, dźwiga się pod uderzeniami i stęka. Znowu się podnosi i próbuje stanąć na nogach.
— Co wy tutaj!? — słychać prędki, zadyszany głos i chlast, chlast, bykowcem po łbach! Prosto w skotłowany tłum. Ktoś ryknął z wściekłości. Baczność, noże! Wasyl Gerycz Wasylów dyszy potężnie i potrząsa bykowcem nad ciałem Hordubala. Juraj próbuje wstać — I precz mi stąd! — krzyczy starosta, chlaszcząc bykowcem, Hej, żebyś ty nie był starostą! Ale co tam starosta! Wasyl Gerycz Wasylów to zabijaka przesławny. Już i baby odważają się wyjść na ulicę i z rękami założonymi spoglądają ku karczmie.
Juraj Hordubal chce wstać, ale głowa jego leży na kolanach Wasyla i ktoś obmywa mu twarz. A, to Pjosa. — To nie była uczciwa bitwa, Wasylu — mruczy Amerykanin. — Napadli od tyłu i dwaj przeciwko jednemu. — —
— Ech, ty Juraju, sześciu ich było łobuzów i wszyscy ze sztachetami z płotu. Twardy masz łeb, że ci nie pękł. — No, a Gejza? — Kłopocze się Juraj.
— Gejza ma dość tymczasem. Zanieśli go do domu — rzecze starosta.
Juraj odetchnął z zadowoleniem. — Będzie trzymał język za zębami, pieski syn — mruczy i próbuje wstać. No, chwała Bogu, już jest dobrze. Już stoi, ale trzyma się za głowę. — Czego oni chcą ode mnie? — dziwi się. — Pójdź jeszcze pić, Wasylu. Nie dali mi śpiewać, gałgany!
— Idź do domu, Juro, — przygaduje mu starosta. — Odprowadzę cię, bo mogli się tu gdzie zaczaić na ciebie.
— Ja się ich bać nie będę — stawia się Hordubal i zataczając się, idzie do domu. Nie, nie jestem pijany, Polano,