Strona:Hordubal.pdf/73

Ta strona została skorygowana.
XV

Przez jeden tydzień Hordubal schudł tak, że byłby mógł grzechotać gnatami. Ba, jeszcze by też! Czyliż to drobnostka, rano posprzątać, konie poczyścić, krowy wyprowadzić na pastwisko, oczyścić oborę, dziecko wysłać do szkoły. Potem trzeba pojechać z końmi na równinę, bo czas zbierać kukurydzę. A w południe do domu, żeby dziecku ugotować coś na obiad, napoić konie, sypnąć kurom ziarna. I znowu na równinę, zrobić kawałek roboty, a przed wieczorem szybko do domu, przygotować kolację, postarać się, żeby bydło miało swoje, a nawet Hafii wypadnie coś tam przyszyć zgrubiałymi palcami. Bawi się dziecko różnie, nie sztuka rozedrzeć sukienkę. Trudno być i tu i tam jednocześnie, nie można zapominać o niczym. Jak kłoda wali się wieczorem na słomę i nie może zasnąć, bo jeszcze się kłopocze, czy aby czego nie zapomniał. Ach, miły Boże, oczywiście, zapomniał podlać pelargonie na oknie. I postękując wstaje Hordubal, aby podlać kwiatki.
A Polana? Jakby jej wcale nie było. Zamknęła się w komorze i złości się. Cóż robić? — myśli Hordubal pełen zakłopotania. Gniewa się gospodyni, że nie naradziłem się z nią tak i tak, chcę odprawić parobka. Cóż ty na to, Polano? Miejże rozum, kobieto, czyliż mogłem ci powiedzieć, że ludzie mówią o tobie bardzo różnie? Co ja ci będę opowiadał? Odprawiłem parobka i tyle. Gniewaj się! Kijem cię do roboty napędzać nie będę. Ale juścić, brak tu rąk Polany! Ledwo tydzień upłynął, a jak wszystko zmarniało! Któż by to był pomyślał, że tyle roboty zrobi jedna kobieta. I połowy tego nie zdoła zrobić chłop. No, sama zobaczy, jak jest. Ominie ją złość, roześmieje się i powie: — Taki to z ciebie gospodarz, Juraju, że ani posprzątać, ani ugotować nie potrafisz! Juścić, czego chcieć od chłopa!
Raz ją dojrzał. Powrócił za czymś, a ona stała we drzwiach. Jak cień. Pod oczami podkowy, na czole kresa. Hordubal się odwrócił. Nic, nic, duszko, nie widziałem cię.