Strona:Hordubal.pdf/77

Ta strona została skorygowana.

Twarz Polany staje się znowu nieprzenikniona. — No, jak uważasz, Juraju. Ale ja mu o tym mówić nie będę.
Juraj wstaje. — Sam mu o tym powiem. Nie kłopocz się; i do adwokata pójdę się poradzić, jak i co trzeba zrobić. Myślę, że musi być jakaś umowa. Postaram się, juścić, i o to...
Hordubal czeka, myśli zapewne, że Polana powie jeszcze coś. Ale Polana zaczyna się nagle śpieszyć: — Muszę robić kolację.
I Juraj wychodzi z komory z niczym, jak zawsze.

XVII

Manya wiezie gospodarza do Rybar na rozmowę z rodzicami. Konie zadzierają łby do góry i pędzą, aż miło patrzeć.
— A więc ty, Szczepanie — mówi Hordubal w zadumie — masz jednego brata starszego, jednego młodszego i siostrę zamężną. Hm, sporo was jest. I u was tam równina, nieprawdaż?
— Równina — chętnie odpowiada Szczepan i zęby mu błyszczą. — U nas hoduje się głównie bawoły i — — — konie. Bawoły lubią moczary, gospodarzu.
— Moczary — rozmyśla Juraj. — A czy nie można by ich osuszyć? Widziałem już takie roboty w Ameryce.
— Po co osuszać? — śmieje się Szczepan. — Ziemi jest aż nadto, gospodarzu. A moczaru szkoda, bo na nim rośnie wiklina. U nas zimą pleciemy kosze. Zamiast desek mamy wiklinę. Wóz — półkoszyk; płoty, chlewy — wszystko plecionka. Sami zresztą widzicie! — pokazuje Szczepan.
Jurajowi nie podoba się równina, bo nie ma końca. Ale cóż robić? — A twój ojciec żyje, powiadasz?
— Żyje. Dopieroż się zadziwi, gdy się dowie, kogo mu przywożę — mówi Manya i jest dumny jak mały chłopczyk. — A tu oto już są Rybary. — Szczepan zsuwa kapelusz na tył głowy, strzela z bicza i wiezie Hordubala