Strona:Hordubal.pdf/81

Ta strona została skorygowana.

— Dostanie swoją spłatę i niech idzie z Panem Bogiem. Młody człowiek woli dostać pieniądze niż kawałek ziemi.
Stary Manya kręci głową. — Nie, nie — mruczy — to się nie da zrobić,
— A czemu nie dałoby się to zrobić? — wyrwał się Szczepan.
— Ty mi tu nic nie gadaj i wynoś się! — krzyknął stary. — Co ty mi się tu będziesz wtrącał!
Pomrukując wychodzi nadąsany Szczepan na podwórko. Djula — rzecz prosta — przy koniach.
— No co, Djulo? — klepnął go Szczepan po ramieniu.
— Ładny konik — mówi parobek tonem znawcy. — Mógłbym się na nim przejechać?
— Za dobry dla twego zadu — cedzi Szczepan przez zęby i wskazuje głową ku izbie. — Nasz stary...
— Co?
— E, już nic. Robi, co tylko może, żeby mi popsuć szczęście.
— Jakie szczęście?
— Żadne, bo i tak nie zrozumiesz.
Na podwórku cicho, tylko świnia pochrząkuje do samej siebie. Od moczaru słychać derkacze, a nawet żaby odzywają się już tu i ówdzie.
— Pozostaniesz w Krywej, Szczepanie?
— Może zostanę, jeszcze się nie namyśliłem — puszy się Szczepan.
— A gaździna?
— Co tobie do tego? — zastrzega się Szczepan, udając dyskretnego. Jaka masa komarów! A jaskółki aż się ocierają brzuszkami o ziemię. Szczepan ziewa tak mocno, że mało sobie szczęki nie wyłamie. Co ci dwaj tak długo w izbie uradzają? Bodaj sobie nosy poodgryzali!
Z nudów i złości wyrywa Szczepan koszykarską igłę z futryny drzwi i wbija ją w drzewo z całej siły. — A teraz ją wyjmij! — mówi do Djuli.