Strona:Hordubal.pdf/86

Ta strona została skorygowana.

spodarza z zębami zaciętymi tak mocno, że skóra na twarzy drga mu jak żywa. Gazda idzie przez podwórko. — Należałoby, Szczepanie, pojechać na łąkę. — I natychmiast chce iść dalej, ale Manya zatrzymuje go i mówi: — Muszę z wami, gospodarzu, o czymś pomówić.
— Cóż tam znowu? — uchyla się Hordubal. — Rób swoje i dość!
Szczepan jest po prostu popielaty z wściekłości. Dziwne! Zawsze bywał żółty. — Cóż to wy rozgadujecie o mnie i o Hafii? — rzekł ostro.
Hordubal podnosi brwi. — Co rozgaduję? Że zaręczyłem córkę z parobkiem.
Manya syczy ze złości. — I na co... na co wy... Teraz ludzie się śmieją ze mnie wszędzie, gdziekolwiek mnie spotkają. Czy rychło będą chrzciny? Albo: dalej, Szczepanie, leć na pomoc narzeczonej, bo ją goni gąsior...
Hordubal zaczyna pogłaskiwać się po potylicy. — Daj im spokój, niech się śmieją. Sprzykrzy im się.
— To mnie, mnie, gospodarzu, już się sprzykrzyło — cedzi Szczepan między zębami. — Nie chcę, żeby się ludzie ze mnie śmieli.
Hordubal oddycha jakby z trudem. — Ani ja nie chcę, żeby się ludzie ze mnie śmieli. Dlatego cię zaręczyłem. Więc co jeszcze?
— Ja nie chcę! — zgrzyta Szczepan zębami. — Ja... ja tu nie będę ludziom na wyśmiewisko jako narzeczony smarkatego dzieciaka!
Hordubal, z ręką wciąż jeszcze na potylicy, mierzy go z góry oczami.
— Powtórz, coś powiedział! Że nie będziesz?
Manya jest bliski płaczu z wściekłości. — Nie będę! Nie chcę! Róbcie sobie, co chcecie, ale ja...
— Nie będziesz?
— Nie będę!
Hordubal odsapnął nosem. — Poczekaj więc!