Strona:Hordubal.pdf/89

Ta strona została skorygowana.

— A, fabryki? Są tu i fabryki, ale stoją, nie pracują. Złe czasy, panie Hordubalu — wzdycha adwokat, jak gdyby sam dźwigał brzemię złych czasów.
Hordubal przyświadcza skinieniem głowy. Cóż robić? Już widać ludzi nie potrzebują. Nikomu niepotrzebny taki Hordubal. Szkoda tych pracowitych rąk. Ale może tu gdzie potrzebują koni, takich koni, co chodzą z głową zadartą?
Juraj Hordubal szuka pana komendanta, co rządzi żołnierzami. Tam oto, w koszarach. — Cóż, gospodarzu, szukacie tu syna? Nie, nie syna, ale sprzedałbym trzylatka, panie dragonie. — Tutaj koni nie kupują — mówi żołnierz, ale ręce same wyciągają się ku koniowi, obmacują nogi i kark. — — — Konik jak sarenka, gospodarzu.
I zaraz podchodzi jakiś oficer i kręci głową. Sprzedać konia? Trudna sprawa, sąsiedzie, teraz nie ma poboru koni. Że konik wasz został przyjęty już na wiosnę? Ładne zwierzę, a czy już ujeżdżone? Jeszcze nie, powiadacie, nie chodziło jeszcze pod siodłem, tylko wasz parobek dosiadał go oklep? Oficerów stoi już z pięciu, i co, ojczulku, czy można spróbować konika? Czemu nie, panie oficerze, ale to dziki koń. Dziki? Zaraz zobaczymy. Dajcie no tu, chłopcy, uzdę i derkę. Co by to było, żeby miał zrzucić naszego Antosia.
I zanimbyś doliczył do pięciu, już na koniku siedzi pan oficer. Ogierek podskoczył, stanął na zadnich nogach, a pan oficer bęc na ziemię! Zręcznie zleciał, usiadł i zaraz się ze śmiechem podnosi, a teraz, chłopcy, gońcie konia po dziedzińcu koszar. Tłusty pan komendant chichocze, aż mu się brzuch trzęsie. — E, panie sąsiedzie, doskonały konik, ale zostawcie go sobie jeszcze w domu, my musimy naprzód napisać takie pismo, że kupujemy tego konia...
Hordubal zasępia się i zaprzęga konika do wozu. — Cóż robić, wielmożny panie. Sprzedam go więc Cyganowi albo rzeźnikowi.
Komendant drapie się po głowie. — Słuchajcie, ojcze, szkoda ogierka. Czy chcecie koniecznie się go pozbyć?