Strona:Hordubal.pdf/90

Ta strona została skorygowana.

— Tak, pozbyć — mruczy Hordubal. — Niepotrzebny mi.
— No to go zostawcie u nas — postanowił pan komendant — my zaś damy wam taki papier, że macie u nas konia. A później napiszemy wam, ile za niego damy. Zgadzacie się na to?
— Zgadzam się, czemu się nie zgodzić? — mówi Juraj. — To ładny konik, wielmożny panie, głowę nosi wysoko. Mówią osiem tysiączków...
— To go sobie zaraz zabierajcie — mówi komendant śpiesznie.
— No, wziąłbym i pięć — waha się Hordubal. Jakiś inny wojskowy pan z lekka kiwa głową.
— To co innego — mówi komendant. — Jeszcze do was napiszemy. Gdybyście się nie zgodzili, będziecie mogli konia zabrać. Zgoda? A teraz damy wam taki papier.
Hordubal jedzie do domu, a na piersiach ma papier z pieczątkami i woreczek ze swoimi dolarami. Wałach idzie truchcikiem i kiwa głową. Nie ma już ogierka. Jakby Szczepan już po raz drugi odszedł, gdy trzylatek sprzedany. I klaczkę trzeba sprzedać i tę klacz ze źrebięciem. Hej, wałaszku, tylko cię lejcami po zadzie połechczę i już pędzisz. I jak tu nie odzywać się do konia! Gdy człek się odezwie do konia, ten odwróci głowę i poruszy ogonem. To znaczy, że rozumie, co się mówi. I głową kiwa, bo rozmyśla. Daleko jeszcze do domu, mój stary, ale pod górkę dobrze się jedzie. Noo, co ty, nie bój się! To tylko strumyk płynie przez drogę. Daj spokój bąkowi, sam go przepędzę. Wjo! I Juraj zaczyna z cicha i przeciągle pośpiewywać.
Wałach zwraca wielkie oko ku gospodarzowi: co ty tam mruczysz? A Hordubal kiwa głową i śpiewa:

Oj, Polana, Polana,
Oj Polana nieboga,
Niech cię Pan Bóg pocieszy,
Oj, Polana, Polana — — —