Strona:Hordubal.pdf/93

Ta strona została skorygowana.

kłuje go w boku, jakby mu wbijali taką — igłę koszykarską. Już Hordubalowi tchu nie staje, a on biegnie i biegnie, dobywając reszty sił. Chwałaż ci, Boże, tu już wieś. Juraj idzie ostrym krokiem. Co też tak kłuje, drogi Boże! Aby tylko dojść! Jeszcze tylko kawałek, bo tam są już wrota. Z całej siły przycisnąć rękę do żeber, żeby ten kolec nie mógł tak strasznie kłuć, i wpaść do bramy. — — —
Hordubal spocony opiera się o słupek bramy, w głowie mu się kręci, oddycha, jakby szlochał. Podwórko — puste. Polana jest pewno w komorze albo gdzie indziej. Jurajowi jest nagle śmiertelnie obojętne, gdzie ona jest. Nie doszedłby do komory, nie wydobyłby z siebie głosu. Dyszy tylko i charczy, i musi się trzymać mocno, żeby się nogi pod nim nie ugięły.
Furtka się uchyliła i na podwórko wśliznęła się Polana, zadyszana, czerwona. Zlękła się, gdy ujrzała Juraja, przystanęła i nagle zaczęła mówić z jakimś wielkim pośpiechem. — Byłam tylko u sąsiadki, Juraju, u — Herpaczki — żeby zobaczyć jej dziecko...
Juraj prostuje się cały, podnosi brwi:
— Nie pytałem się o to, Polano.

XXII

Chciałby pójść za stodołę, jak zwykle, ale nie może, bo go kłuje koło serca. Więc zachowuje się tak, jakby mu się zachciało siedzieć akurat tu, właśnie na tym kamieniu koło wrót, i rozglądać się po podwórku. Polana ma nagle pracy pełne ręce: karmi kury, zamiata zaproże i robi wiele innych rzeczy.
— Herpakowej urodziła się dziewczynka — mówi, stając się wielce rozmowną.
Ech, Polano, skąd ci się raptem bierze ta ochota do gadania?
— Mhm — mruczy Juraj roztargniony.