Strona:Hordubal.pdf/97

Ta strona została skorygowana.

lest deszczu. Która też może być godzina? Już chyba południe. Wyskakuje Czuwaj, wietrzy mgłę i cicho warczy.
Zza mgły wynurza się postać ludzka. — Jesteś tu, Misiu? — woła zachrypły głos.
— Jestem.
— Chwałaż Bogu!
Nadchodzi Hordubal przemoczony do ostatniej nitki i szczęka zębami. Z kapelusza leje się mu woda jak z okapu.
— Czegóż tu szukasz w deszczu? — sroży się Misio.
— Z rana — nie padało — — — dyszy Juraj. — Noc była taka jasna... Dobrze, że pada, ziemia jest spragniona.
Misio mruga zamyślony. — Czekaj, rozpalę ogień.
Hordubal siedzi okutany sianem i przygląda się ogieńkowi. Drzewo trzaska i płonie, Juraja oblewa fala ciepła, a Misio okrył mu plecy workiem. Uf, zaczyna być gorąco człowiekowi, gorąco, jak tam, głęboko w majnie. Juraj szczęka zębami i głaszcze mokrego Czuwaja, który siadł z boku i śmierdzi. E, tam! Sam cuchnę jak zmokły pies! — Misiu — pyta Juraj szczękając zębami — co to jest, ten zrąb w lesie?
Misio gotuje w kociołku wodę i rzuca w nią jakieś zioła. — Ja wiem, że jesteś słaby — mruczy. — Ale czemu latasz po deszczu, głupi!
— Był w majnie taki jeden chodnik — zagaduje skwapliwie Juraj — i ciągle tam kapała woda. Ciągle: kap-kap-kap — jak w zegarze. A czy wiesz, że Herpaczce urodziło się dziecko? Polana zachodziła, żeby na nie popatrzeć. — — — A nigdzie nie ma roboty dla człowieka, Misiu. Podobno już wcale nie potrzeba robotników.
— A jednak rodzą się nowi ludzie! — warczy Misio.
— Muszą się rodzić! — cedzi Juraj przez zęby. — Dlatego, że są na świecie kobiety. Tyś nie żonaty, to i nic nie wiesz. Co ty możesz wiedzieć, skoro nie masz żony! Tak, bratku, o wszystkim trzeba pomyśleć. Trzeba, żeby w testamencie było, że za jej wierność i miłość małżeńską. Bo inaczej, Bóg wie, czego by ludzie nie nagadali na nią.