Strona:Hrabina Segur - Dobry mały djabełek.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Betty.
To jest sprawa pani Makmisz; co do mnie, nie opuszczę mego wychowanka.
Old-Nik.
Ach, więc to tak! To jest wasz wychowanek. W takim razie pozostawię to na osiem dni; jeżeli jednak przed upływem tego terminu nie zapłacą mi mojej należności za trzy miesiące, wyrzucę go za drzwi; popracuje mi jednak przez te osiem dni bezpłatnie; będzie to kosztowało więcej, niż utrzymanie jednego chłopca, — rzekł do siebie. Potem zwracając się do Karola, dodał: Idź do klasy, ucz się, mój chłopcze; Betty zaś niech idzie do kuchni, moja żona jest tam sama, trzeba jej dopomoc.
Betty doprowadziła Karola do drzwi, na które jej wskazano, i sama poszła szukać kuchni.
Gdy Karol wszedł do klasy, oczy wszystkich zwróciły się na niego. Wychowawca spojrzał nań skrycie i nieufnie; dzieci oglądały nowicjusza z zaciekawieniem; jego pewny siebie i figlarny wygląd, jak się zdawało, zapowiadał nowe i interesujące zajścia. Pierwszego wieczoru jednak nic ciekawego nie zaszło. Karol nie miał tymczasem zajęć szkolnych; usiadł więc na brzegu ławki i zasnął. Nagle został obudzony przez dużego czarnego kota, który drapał go po ręku. Karol odepchnął go ciosem pięści tak, że tamten zleciał nadół. Kot miaucząc ukrył się pod ławą wychowawcy, który zmierzył nowicjusza groźnem spojrzeniem i jak się zdawało zastanawił się nad tem, jak ma z nim postąpić. Po niedługim namyśle poprzestał na przynajmniej tymczasem zachowaniu spokoju.