Wkrótce potem Betty podała kolację. Pani Makmisz zeszła do jadalni i dobrze się posiliła; Karolowi zaś dała mało, ale w tym wypadku nie chciała mu się nawet jeść, ponieważ Betty postarała się nakarmić go przed kolacją. Jadł nie śpiesząc się. Po raz drugi nie prosił o nic: ciotunia wprost nie wierzyła ąni własnym oczom ani też uszom. Karol — skromny i pokorny, powściągliwy i zadowolonz z okruszyn — był dla pani Makmisz jakimś nowym, nieznanym człowiekiem, bardzo dla niej zresztą wygodnym.
Po kolacji pani Makmisz zmęczona po wszystkich przejściach w tym dniu, puściła Karola. Powiedziała przytem, że pójdzie spać. Karol, który zniósł również niemało bólu tak fizycznego, jak i moralnego, nie był też od tego, aby nie spocząć na swem posłaniu. Składało się ono ze słomianego worka, starego, podartego prześcieradła, starej wełnianej wynoszonej kołdry i poduszki wypchanej słomą; ale jakież to złe posłanie w szczęśliwym wieku Karola mogłaby przeszkodzić szybkiemu pogrążeniu się we śnie. Zaledwie dotknął głową poduszki zasnął tak mocno, jak tylko potrafią spać dzieci.
Strona:Hrabina Segur - Dobry mały djabełek.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.