Pani Makmisz.
Dlatego właśnie! To zapach siarki. Ulubione perfumy czarownic i djabła.
Betty.
Mój Boże! Ale gdzie jest Karol?
Pani Makmisz.
Porwały go czarownice! Nie widzę w tem nic złego! Oby tylko go nie wypuściły.
Betty.
Ależ to okropne! Pomyśleć tylko, proszę pani, że ten biedny chłopak przebywa w towarzystwie czarownic! Jest to niedobre przecie towarzystwo! Bóg wie, czego tam się może nauczyć. Mi się zdaje jednak, że słyszę w kuchni głos Karola; pójdę zobaczyć.
I zanim pani Makmisz zdążyła ją zatrzymać, Betty pobiegła do kuchni, aby opowiedzieć Karolowi o wszystkiem, co zaszło przed chwilą, i pouczyć go, jak ma postępować nadal. Po kilku chwilach powróciła na górę, prowadząc Karola za rękę. Pani Makmisz krzyknęła z przerażenia.
Betty.
Proszę pani, pani niema czego się obawiać. Wszystko to łaskawej pani się wydało. Proszę spojrzeć na Karola, nie ma przy sobie nic — ani ognia, ani dymu.
Pani makmisz (okropnie przejęta).
Tak! Ale te djabły! Djabły!
Betty (obłudnie).
Niema, niema wcale! Żadnych djabłów! Proszę zobaczyć na własne oczy. Odepnij spodenki, mój
Strona:Hrabina Segur - Dobry mały djabełek.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.