Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/12

Ta strona została przepisana.

sztowały te czekoladki, nie wkładałbyś w usta więcej, niż jedną na raz.
— To i cóż? — zaśmiała się Ellen. — Drogie jest tylko to, czego się jeszcze nie kupiło. Potem nie kosztuje już nic.
Weszła do salonu pani Lehndorff-Seilern. W czarnej, jedwabnej sukni wyglądała niezmiernie wykwintnie. Ale czysto cieleśnie była nikła, zużyta, o kwaśnym wyrazie. Nie można było zgoła oznaczyć czy liczy czterdzieści, czy pięćdziesiąt lat wieku. Każdy znawca musiał poznać z łatwością, że życie zadało jej cios nielada.
— Dzieci! — rzekła tonem żałośliwym. — Już minęła piąta, a dotąd niema nikogo. Może Edward zapomniał rozesłać zaproszenia? Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy i teraz stoimy…
— Możesz przecież usiąść, mamo! — wtrąciła Ellen złośliwie, a Elżbieta pogłaskała matkę po ramieniu, uśmiechając się.
— Wiesz przecież, droga mateczko, że we Wiedniu nie bywa nikt tak punktualny, jak po innych, różnych garnizonach, gdzie się trzymano ściśle porządku także i w sprawach prywatnych. Zaproszenia opiewają na piątą, tedy możesz być