Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/13

Ta strona została przepisana.

pewna, że przed szóstą nikt nie przybędzie. To całkiem jasne przecież.
— Z wyjątkiem chyba pana Thea Bodenbacha, który przychodzi zawsze pół godziny przed innymi, by móc mamrotać, w słodkiem sam na sam z Elżbietą.
— Dziecko! Cóż to za słowa, jakie wyrażenia! Któż cię tego nauczył?
— Ano, u Koritschonerów przekręca się umyślnie słowa. Jest to bardzo zabawne, nieprawdaż. Wogóle musicie wiedzieć, że Truda Koritschoner, to okaz niezrównany! Szyk czysto berliński. O Boże! Jakże pięknie musi być w Berlinie! Truda powiada, że tam się nikt niczem nie krępuje! Tylko bez żenady, bez żenady!
Pani Lehndorff załamała ręce.
— O, jakże nienawidzę stosunków z tą berlińską rodziną! Ellen! Dziecko! Jak możesz wogóle przyjaźnić się z ludźmi nazwiskiem Koritschoner, o których przeszłości nie wie się nic, a nic zgoła!
— Za to wie się dość o ich teraźniejszości! — zauważyła zcicha Elżbieta, muskając czoło wąskimi, długimi palcami, jakby chciała usunąć my-