Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/132

Ta strona została przepisana.

tak, że się otarł o wierzchowca Elżbiety i rzekł cichym, chłopięcym, żałosnym tonem.
— Kochasz pani tedy innego, Elżbieto?
— Tak jest istotnie, hrabio! Kocham go tak gorąco, że pojąćnie mogę, bym przyjąć mogła miłość innego mężczyzny. Raz coprawda, chciałam to uczynić, ale...
Dalsze słowa Elżbiety zatonęły w półmruku.
— A więc dlaczego...
— Chcesz pan zapytać, dlaczego nie zaślubiłam tego człowieka?Przysposób się hrabio na niespodziankę. Człowiek, którego kocham, kocha mnie wzajem i to bardziej jeszcze, z większem oddaniem, bezinteresownością, poświęceniem, nie jest mężem innej, zakonnikiem ani też chorym, a mimoto nie chce mnie. Wymknął się chyłkiem z widowni mego życia, stroni odemnie, gardzi mną... Czyż to nie komiczne, hrabio?
— To jest szaleństwo i ohyda! — wykrzyknął Egon i ścisnął konia lędźwiami, tak że wierzchowiec stanął dęba. — To przewrotna kokieterja głupca, niegodziwca!
— Nie, nie! — zaprzeczyła energicznie. — Nie jest on ani przewrotny, ani głupi, a najmniej