Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/76

Ta strona została przepisana.

dopiero uświadamiała sobie w całej pełni, że jest narzeczoną, nie sama już, ale przynależy do kogoś innego. Szalay przybywał punktualnie o ósmej, a dopiero po dwunastej, spożywszy kolację schodził na dół do siebie.
Elżbieta musiała, oczywiście siedzieć obok niego, znosić pocałunki powitalne i nie mogła wyrywać mu ręki. Posuwane dalej czułości odrzucała atoli z taką energją, że on zrezygnował ostatecznie.. Pewnego dnia, po należytej odprawie, rzekł z dobrodusznym uśmiechem.
— Skromność twoja, gołąbeczko droga cieszy mnie właśnie bardzo, gdyż powodzenie bez przeszkód, całkiem mnie nie zadowalnia.
Elżbieta ścisnęła pięści, przywołując na pomoc cały rozsądek, by nie trzasnąć narzeczonego w gąbczaste, odrażające oblicze.
Nie cieszyły jej brylanty, otrzymywane wprost z jego ręki, a codziennie niemal przynoszone. Rzucała je niebacznie do szuflady.
Nie mieli między sobą jednego choćby punktu stycznego. Człowiek, z którym żyć miała był jej obcym zupełnie. Obce były także jego interesy, rozmowy nudne, a poglądy podniecały do