Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/90

Ta strona została przepisana.

jąc sobie spojrzenie wzgardy, przewagi, czci, lub podziwu. Po jednej stronie stali nowi, którzy w przeważnej części dziś dopiero, poraz pierwszy wstąpili w progi kościoła katolickiego. Po drugiej zaś rozbitki, których przodków zaślubiano już w tumie św. Szczepana.
Elżbieta, w towarzystwie matki wkroczyła do salonu nieziemsko piękna, tak że ogólne: ach, było tym razem objawem szczerego podziwu i przekonania.
Z pod mirtu przezierały włosy rudawe, niby płynne złoto, a na kształt czepeczka ułożony welon ślubny, okalał wykwintną, marmurowo bladą twarz, na której lśniły wielkie oczy, bary łupku, owiane trwożną, pełną zdziwienia żałobą. Smukłe, szczupłe ciało owijała biała krepa chińska, suknia sięgała pod samą szyję, a od biódr spływał długi tren z bezcennych, brukselskich koronek.
Z uśmiechem znużenia przyjmowała Elżbieta składane sobie hołdy, podała do pocałunku narzeczonemu rękę, potem zaś jęła rozglądać się wokoło.
Bodenbacha nie było dotąd. Przed godziną