Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/94

Ta strona została przepisana.

huczały grzmoty, potoki wody dudniły, a wszystko to wprawiało w oszołomienie zarówno słuchaczy, jak i kaznodzieję, płosząc skupienie uwagi. Odor siarki mieszał się z wonią kadzidła.
Elżbieta nie zrozumiała ani jednego słowa z całego kazania. Nieustannie napastowało ją pytanie:
— Jak się skończy dzień dzisiejszy?
Ernö Szalay potwierdził decydujące pytanie księdza donośnym hałaśliwym tonem. Następnie skierował kapłan do Elżbiety tosamo pytanie zawierające wszystko co się odnosi do wierności, miłości i obowiązków wobec męża.
— Jak się skończy dzień dzisiejszy? — pytała się ciągle Elżbieta, szukając oczyma Thea. Nastała straszna, przygnębiająca, uciążliwa pauza. Ksiądz czekał na słowo: tak, a goście popadli w niewysłowione zakłopotanie. Nagle usłyszała Elżbieta, że jej szepce w ucho Ernö Szalay.
— Masz powiedzieć!… tak!…
Ciche to, ledwo dosłyszalne słowo zakończyło ceremonję, wyzwalając księdza i gości.