Strona:Hugo Zapałowicz - Z Czarnohory do Alp Rodneńskich.djvu/20

Ta strona została przepisana.

dnostajnie warstwy szpilek suchych, a miejsc tych niegościnnych unikały roślinki zdaleka.
Wkrótce spostrzegliśmy dwóch mężczyzn, podążających konno w górę. Na zapytanie, którędy iść mamy do źródła Suligułskiego, odpowiedzieli coś po rumuńsku. Byli to pierwsi Rumuni, których spotkaliśmy.
Rumuni zamieszkują wschodnio-południową część komitatu Marmarosz, w którym wciąż odtąd przebywaliśmy aż do naszego powrotu do kraju. Rusini zaś wsuwają się klinem od północnego zachodu, od którego coraz więcej się oddalaliśmy.
Przybyliśmy teraz do wielkiego wyrębu, który bujna roślinność pokryła, jakby chciała zasłonić i zabliźnić to pole zniszczenia. Ścieżka wywijająca się tym wyrębem, zaprowadziła nas potem w las, a po niejakim czasie ukazał się za lasem biały schludny domek.
Była to pierwsza stała siedziba ludzka, jaką znowu ujrzeliśmy od czasu, gdyśmy Burkut opuścili. Poniżej domu wznosiło się małe drewniane, lecz schludne zabudowanie, w którem biło źródło mineralne, otoczone dokoła sztucznie ułożonemi kamieniami, ubranemi gustownie w mchy i paprotki. Źródło to posiada te same własności, co burkuckie, o czem nas i smak jego przekonywał. Wysłużony żołnierz, pełniący zarazem urząd leśnego, miał sobie powierzony dozór nad źródłem. Powitał nas po niemiecku i rozmowa toczyła się w tym języku. Na zapytanie jednak Iwana odpowiedział biegle w ruskim języku. Gdy się dowiedział, żeśmy Polacy, zapytał nas, czyśmy nie z Królestwa, dodając, że był jakiś czas w Warszawie. Jak się pokazało, znał dobrze Kraków, służąc tam w wojsku dłuższy czas i począł niezłą polszczyzną z nami rozmawiać. Zawsze jednak powracał do języka niemieckiego, oddając mu widocznie pierwszeństwo. Był to jednak widocznie jego rodzinny język, a on sam potomkiem kolonistów niemieckich, dość gęsto w tych stronach rozsiadłych.
Wypytawszy się o drogę, ruszyliśmy dalej, unosząc ztąd daleko przyjemniejsze wrażenie, jak z Burkutu. Postarano się tu zresztą także i o lepsze drogi, wskutek czego w niedziele i święta dość tu wiele gości przybywa z pobliskiego Wyszowa, a nawet nieraz i z Pesztu, jak nas dozorca zapewniał.
Wkrótce zeszliśmy w dolinę Riu Vaser i wygodną równą drogą kroczyliśmy w kierunku południowo wschodnim pod bieg wody. Czyste wody Riu Vaser pomykają dość wartko malowniczą doliną. Na prawo i lewo wzdłuż wody, ciągną się równolegle pasma górskie, cokolwiek niższe, jak nad Czeremoszem, lecz za to stromsze, a tu i owdzie bodzie wzrok spadzista ostra skała. Tu już inna formacya gór — przedsmak Alp Rodneńskich!
Roślinność tutejsza nie wiele się jeszcze różni od flory nad Czeremoszem. Po lasach świerkowych pojawiają się trochę częściej drzewa liściaste, zaś brzegi ich zarastają zwykle gęstwiny wyższych krzewów, w których skład wchodzi bardzo często Leszczyna (Corylus Avellana), tu i owdzie Osina (Populus Tremula), Brzoza (Betula alba), których nad Czeremoszem nie widziałem. Z roślin wpada miejscami w oko owa wielka, dużemi swemi kwiaty i liśćmi do Słonecznika podobna Smotrawa (Telekia speciosa), która jest bardzo charakterystyczną dla dolin górskich wschodniej Europy. Rośnie ona także obficie po dolinach wyższego podnóża Czarnohory, szczególnie po węgierskiej stronie. Owe zaś krzewy i rośliny, któreśmy nad Czeremoszem widzieli, grupują się i tutaj w podobny sposób, nie wypełniając jednak tak gęsto dna doliny, które jest w ogóle szersze od dna doliny Czeremoszu.
Po kilku godzinach pochodu dosiągnęliśmy małej osady niemieckiej zwanej Fajna. Białe schludne domki otaczają tu i owdzie ogródki starannie utrzymywane,