Charakter roślinności, przebywając różne okolice, zmienia się bardzo powoli, różnice sumują się nieznacznie. Tylko tam, gdzie nieprzebyte zapory stanęły w drodze roślinom w ich wędrówce, tam i po obu stronach znajdziemy wielką różnicę. Dlatego n. p. wyspy oceanów, chociaż bliskie siebie, mogą mieć więcej odrębne flory, niż dwa przeciwległe końce jakiego rozległego kraju, jeśli go środkiem nie rozdziela na całą jego szerokość pasmo wysokich gór, niepoprzerywane nadto niskiemi siodłami.
Inna rzecz co do roślin alpejskich. Te bowiem zamieszkując szczyty gór, które niejako za wyspy uważać możemy, mają ograniczone pole do rozpowszechniania się wkoło. Dlatego też zwiedzając choćby sąsiedne lecz odrębne i oddzielone góry, spostrzegamy największą różnicę właśnie w ich roślinności alpejskiej. Powyższe zapatrywanie się odpowiada jednak rzeczywistości w ogólnych tylko zarysach. W szczegółach bowiem rozpościeranie się roślin przedstawia w niektórych wypadkach tak wiele specyalnych właściwości, jak rozmaitemi i licznemi są siły, któremi przyroda wszędzie rozporządza.
Wracając do lasów na Pietrosu, spostrzegałem w nich dość często jarząbki, po wyłomach i zrębach formalne nieraz gąszcze malin, tu i owdzie krzaczyste wierzby i inne jeszcze krzewy. Poziomka, ta roślina rozpowszechniona na całej prawie kuli ziemskiej, rosła tu po wyrębach w wielkiej gdzieniegdzie ilości, owocując i rozwijając, jak zwykle, wciąż nowe kwiaty.
Wkrótce tak się poczęło ściemniać, że musiałem na dzisiaj zakończyć botanizowanie. Stanęliśmy właśnie na miejscu, gdzie się ścieżki rozdzielały. Kostyn, nasz przewodnik, zawahał się chwilę i poprowadził nas na lewo. Ścieżka poczęła nas jednak nagle na dół sprowadzać. Kostyn zatrzymał się, a mówiąc, że sobie drogę pomylił, ruszył wprost w górę przez gąszcze. Droga stawała się coraz uciążliwszą; Kostyn znowu stanął i począł się rozglądać. Zaufanie nasze w jego sztukę przewodniczenia, poczęło się w nas chwiać; niestety, już w najbliższej przyszłości mieliśmy je zupełnie stracić, gorzko je przepłacając.
— Oj ne sudy nam ity — odezwał się Iwan, pilnie się na wszystkie strony rozglądając — wiwci je u sej storoni — wskazywał ręką — ja sehodnia nad ranom wydił tam wiwci i staju — i postąpił energicznie w skazanym przez siebie kierunku, a my za nim, pokładając w nim całą nadzieję.
Zdegradowany ze swego urzędu Kostyn, szedł teraz ostatni. Wkrótce począł las rzednąć i nie upłynęło wiele czasu, jak wyszliśmy na wolne pole. Iwan pochylił się aż do ziemi i rzekł po chwili: — je tutka wiwci, znaty ślidy. — I nie domówił jeszcze tych słów, kiedy szczekanie psów czujnych potwierdziło prawdziwość jego przypuszczenia. Niebawem pokazały się ognie pasterskie i tak dobiliśmy nareszcie do staji
Staja była mała i bardzo przewiewna. Obecnych w niej kilku Rumunów przyjęło nas gościnnie, być może, że w skutek rekomendacyi Kostyna, który tu znów w całej pełni począł swój urzął sprawować.
Byliśmy weseli i rozmawialiśmy wiele z Rumunami za pośrednictwem Kostyna, który był odtąd naszym tłumaczem. Tylko Wawrzyniec siedział coś smutny, a zapytany o przyczynę smutku, odpowiedział, że go ząb boli.
— A to ja ho wam wytiahnu — odezwał się Kostyn, wyjmując z torby jakieś okropne narzędzie do wyrywania zębów.
Wawrzyniec się wymawiał, dziękując za tę przysługę i dodając, że go ząb może wkrótce przestanie boleć. Kostyn radził mu włożyć w ząb bagę z fajki i począł ją z fajki Wawrzyńca i Iwana wydobywać. Małą cząstkę wydzielił następnie Wawrzyńcowi, który ją rzeczywiście na ząb włożył, resztę zaś wsunął
Strona:Hugo Zapałowicz - Z Czarnohory do Alp Rodneńskich.djvu/29
Ta strona została przepisana.