zanocować. Co tu robić? Mamyż zboczyć teraz na lewo przez głazy do Wawrzyńca i Iwana, skoro i oni muszą zejść do tej doliny, na której dnie jużeśmy byli? Kostyn zapytany w tym względzie, powiedział, że tam niżej w dolinie u brzegu asów jest staja, że idąc potokiem dostaniemy się do niej. Ruszyliśmy przeto potokiem, a zobaczywszy wkrótce zdaleka oczekujących nas na przeciwnym grzbiecie towarzyszy, którzy sobie ogień nałożyli, poczęliśmy wołać na nich i powiewać chustkami, dając im do zrozumienia, aby na dół zchodzili. Pojęli to dobrze, gdyż niebawem poczęli zchodzić. Kostyn, idący ostatni, oddalał się jednak co raz bardziej od nas, obierając sobie drogę przez głazy, a interpelowany w tym względzie, odpowiedział, że mu tamtędy lepiej iść, lecz się od nas zbyt nie oddali. Nie widząc go jednak, wkrótce poczęliśmy nań wołać; daremnie, on nie odpowiadał i znikł gdzieś bez śladu; myśmy zaś zostali sami.
Mijaliśmy dość wielkie jezioro w wysokości 1,879 m., gdy się poczęło już na dobre ściemniać. Przyspieszaliśmy więc kroku, ile się tylko dało, lecz nie daleko jeziora potok przybierał nagle gwałtowny bieg, spadając w śmiałych skokach na dół; z obu zaś stron jego wznosiły się strome skały, przez które nie widzieliśmy nigdzie wyjścia. Chcąc nie chcąc musieliśmy zawrzeć z potokiem tym przyjaźń i znosić cierpliwie wszystkie jego kaprysy. Gdzieniegdzie musieliśmy się zsuwać jakby sankami po śliskich skałach lub wspierając łokciami i kolanami spuszczać jak kominem pomiędzy zbliżonemi ścianami skał. Co chwilę mokliśmy po kolana w potoku, który tu na szczęście nie był jeszcze zbyt wielki, którego huk jednak zagłuszał nam mowę. W pośpiechu i po grubym już zmierzchu ogólne tylko spostrzeżenie zrobić mogłem, że bardzo obfita roślinność bujała nad potokiem. Kilka jednak roślin dobrze sobie zapamiętałem, tak n. p. drobnooką Lepnicę (Heliosperma quadrifidum), dalej olbrzymią roślinę z rodziny Baldaszkowych, Dzięgiel szerokolistny (Archangelica officinalis), którego pojedyncze baldaszki kwiatowe na długich szypułkach ustawione, wybiegają z końca łodygi w okrąg, jak sprychy koła; wielki Oset (Carduus Personata) i t. d.
W końcu rozstąpiły się skały, a my opuściliśmy bezzwłocznie niegościnne łoże potoku. Niebawem jednak nieprzebyty gąszcz kosodrzewu, który nam w drodze stanął, nawrócił nas znowu w pobliże potoku. Idąc tak wśród traw i roślin, między któremi kryły się gęsto kamienie, w skutek czego co chwilę utykaliśmy, uczułem pod stopami jakiś odmienny opór ze strony roślin.
Szczaw alpejski! (Rumex alpinus) zawołałem wesoło do towarzysza, pokazując mu zerwany duży liść tej rośliny, która się zawsze w pobliżu staj, zwykle w ogromnej ilości pojawia. Gdzieś tu już niedaleko staja. I rzeczywiście w krótkim czasie, wyszedłszy na małe wyniesienie, zobaczyliśmy po drugiej stronie potoku staję oświetloną ogniem wewnątrrz płonącym. Przypuszczając, że tam są już nasi towarzysze, zawołaliśmy głośno, aby im dać znać o sobie; lecz tylko psy odpowiedziały nam głośnem szczekaniem. Szybko zbliżaliśmy się do staji, lecz w niej było tylko kilku Rumunów — naszych tam nie było.
Na nasze pytania odpowiadano nam tylko po rumuńsku. Po bliższem jednak rozpatrzeniu, przekonaliśmy się, że to nie była staja z owcami, gdyż opodal stało wołów stado. Staja z owcami musi być gdzieś niżej — rozmyślaliśmy między sobą — a nasi byli tu może, lecz w przekonaniu, że i myśmy tam podążyli, lub podążymy, poszli do staji owczarskiej. Daremnie pytaliśmy Rumunów różnemi znanemi nam językami, czy tu kto był? gdzie staja owczarska? — nie rozumieli nas zupełnie. Spostrzegliśmy jednak, że od staji idzie ścieżka na dół, wzdłuż potoku. Pewni już prawie, że ta ścieżka do staji owczarskiej prowadzi, spytaliśmy Rumunów na migi, czy nią można na dół podążyć. Oni wyciągali ręce w kie-
Strona:Hugo Zapałowicz - Z Czarnohory do Alp Rodneńskich.djvu/33
Ta strona została przepisana.