— Będzie już wkrótce może deszcz, kiedy się tak gwiazdy skrzą, przerwał Wawrzyniec, wiedząc już teraz właściwy związek, jaki między skrzeniem się gwiazd a nastaniem deszczów zachodzi. Przepowiednia słoty była jednak, jak się później pokazało, trochę za wczesna.
— Prawda, że tak dziwnie jasno, odpowiedziałem — a wtedy w ową noc, gdyśmy na Pietrosu błądzili, było tak strasznie ciemno.
— Ja wtedy żadnych gwiazd nie widziałem, — zauważył towarzysz; czy Wawrzyniec widział jakie gwiazdy?
— Niebo się wtedy, mówił Wawrzyniec, — wieczorem trochę zamgliło, a w nocy zaledwie gdzieniegdzie przeświecały gwiazdy i to bardzo mdło. Już gdzieś przed świtem wyszedł miesiączek na niebo, a był już bardzo mały. Wtedy uważałem także, że mgła wisiała po szczytach, która jednak o wschodzie znikła.
— Tem ciemniej musiało być w takiej głębokiej dolinie, w której wtedy błądziliśmy, zakończył towarzysz i nastało znowu milczenie.
— Wprost przed nami świeciła gwiazda polarna, wskazując nam wciąż kierunek drogi. Nie było zresztą obawy, abyśmy zbłądzili, bo Iwan wiedział dobrze, którędy iść nam trzeba, a jego talent w orientowaniu się znowu się teraz w całej pełni rozwijał przed nami. Poznawał każdy grzbiet i czubek, choć my teraz w nocy nie mogliśmy prawie żadnej różnicy dopatrzeć się między niemi. I zapowiedział nam już po koleji Przełuczny 1,573m., Borszutyn 1,590m., Ladoskuł 1,568m., Furatek 1,530m., Kierniczny Mały i Wielki 1,593m., a oprócz tego jeszcze wiele innych, mniej ważnych miejscowości.
— A to jak się nazywa, dokąd się teraz zbliżamy?
— Se sa? zapytał Iwan.
Mimowoliśmy parsknęli śmiechem, bo ile razy słyszeliśmy to se sa, co znaczy tyle co: to oto, lub ten tu, zawsze się nam zdawało, że Iwan mówi po francusku.
— Tak jest, se sa, powtórzyliśmy śmiejąc się.
— A se uże Ruskij Dił.
— Skoro to już Ruski Dił, to nas już zaprowadźcie Iwanie gdzie do jakiej najbliższej staji. Wszak Ruskim Diłem mamy zejść do doliny Czeremoszu.
Iwan się chwilę namyślał i niebawem skręcił na lewo na zachód, a gwiazda polarna zaraz nam zapowiedziała, że się teraz oddalamy pod kątem prostym od dotychczasowego kierunku. Szliśmy już może z pół godziny, kiedy poczęliśmy się nagle zniżać i prawie równocześnie poczuliśmy, że przechodzimy przez pole zarosłe szczawiem alpejskim. Tuż przed nami czernił się już las, a Iwan jakby był wycelował, trafił od razu na ścieżkę w lesie. Niebawem zabłysło między drzewami światło i psy przeraźliwie poczęły szczekać; wkrótce potem rozgościliśmy się w staji.
Nasza wędrówka nocna trwała długo, gdyż już północ dochodziła, gdyśmy do staji przybyli. Ubiegliśmy za to spory kawał drogi i to drogą wcale wygodną i wśród chłodu nocnego. W ogóle przedkładają tu górale „suche“ drogi połoninami, t. j. grzbietami i działami, nad drogi dolinami, gdzie słoty, już i tak liche drogi, nieraz prawie nieprzebytemi czynią, a nadto potoki i rzeki zalaniem grożą, jak n. p. w dolinie Czeremoszu Czarnego. Ze względu na to, że na zaprowadzenie dróg dolinami potrzeba łożyć zawsze jakieś koszta, podczas gdy połoninami, n. p. od samej Czarnohory aż po Czywczyn i dalej, sama niejako przyroda naturalne drogi porobiła, można przyjąć, że tu na wielu miejscah najpierwsze drogi komunikacyjne szły połoninami. O komunikacyi wozem oczywiście
Strona:Hugo Zapałowicz - Z Czarnohory do Alp Rodneńskich.djvu/50
Ta strona została przepisana.