Prut skacze miejscami po licznych progach skalistych. Są to warstwy skał piaskowcowych bardzo stromo, prawie prostopadle sterczące. Wody trafiając w drodze na takie zapory, gromadzą się przed niemi, tworzą jakby małe jeziorka, aż przebrawszy, przelewają się przez progi. Ztąd, gdzie się takie liczne progi, niby groble poprzeczne ciągną (n. p. przed Ardżelużą), tam Prut rozpada się jakby na szereg licznych górskich jeziorek piętrzących się po nad sobą, a z każdego jeziorka woda się w kaskadach małych wylewa. Chwilami zdaje się, patrząc, jak woda pędząc nagle się w tych jeziorkach uspokaja i zwolna potem przez wystające progi przelewa, jakby się tu Prut do góry wspinał. Na wielu jednak miejscach brzegi się całkiem spłaszczyły, Prut płynie gładko. Wszędzie rozparły się lasy aż po sam brzeg Prutu i świerki kąpią w nim swe gałęzie. Lasy tworzą tu jakby ulicę zacienioną, którą wezbrana woda płynie. W tej ulicy, tam ku górze, widać szczyty i grzbiety Czarnohory, w takiem jakiemś świetle uroczem. Pięknie tu! Taka cisza panuje w tych głębokich, nieprzebytych prawie borach świerkowych, które tu całe porzecze Prutu zalesiły.
Ponieważ lasy przypierają do samego Prutu, przeto też i roślinność nadbrzeżna rozwinęła się tu tylko gdzieniegdzie obficiej. Wszedłszy w lasy, uczuwa się zaraz obfitą wilgoć, która przesyca glebę i powietrze leśne. Za wiele wilgoci a za mało tu światła dla roślin o kwiatach w barwach żywych. Dlatego panują tu przeważnie paprocie, a szczególnie mchy. Te się miejscami tak rozwielmożniły i choć tak drobne istoty, tak jednak wytrwale zdobywały piędź ziemi po piędzi, że i rosłe paprocie musiały ustąpić, tylko się jeszcze tu i owdzie utrzymując w rozproszonych okazach. Tylko Widłaki (Lycopodium annotinum) czołgają się zwycięzko po mchach, lecz te cierpliwie to znoszą.
Na takich miejscach, gdzie mchy jakby rozległemi kobiercami wyścieliły dno lasów, uderza zaraz, że tu jest jakoś jaśniej. Oko zdziwione spogląda w górę, lecz tam gęste sklepienie koron świerkowych, podobnie jak i gdzieindziej, bardzo tylko skąpe przepuszcza światło. Świerki stoją do koła w tych samych równych szeregach o pniach prostych, nie zbyt grubych i dopiero wyżej, prawie dopiero od połowy zagałęzionych, jak to zwykle bywa w głębi borów. Więc zkąd tu ta dziwna jak ś światłość, jakby w obszernej grocie alabastrowej, gdyby ta była barwy szmaragdowej i ściany jej nagie zabłysły w świetle pochodni? Czy to nie te kobierce mchów, co mają połysk zielonego aksamitu, czy to nie one odbijają i rozpraszają wdzierające się skąpo z góry światło i rozświecają głębie borów tym dziwnie uroczym a zarazem tak melancholijnym blaskiem? Tak jest.
Wieczorem zdążyliśmy na połoninę Koźmieską, gdzieśmy przenocowali.
Nazajutrz zrana zdziwiliśmy się, widząc szczyty Czarnohory zakryte mgłami. Trzymały się one uporczywie szczytów, mimo, że silny wiatr dął z tamtej strony Czarnohory i tylko zmieniając co chwilę swe kształty, to się zniżały, to się znów podwyższały, jakby przywiązane do gór.
Nad stają, wyżej granicy lasów, zarastał szczyt Koźmieskiej w ogromnej ilości Jałowiec górski (Juniperus nana), tworząc rozległe płaty, czego dotąd nigdzie nie widziałem na Czarnohorze. Znak to jałowszej gleby, co potwierdzało i pojawienie się Szczotki (Nardus stricta), owej sztywnej, a tak trafnie nazwanej trawy. Na siodle między Koźmieską a Howerlą trafiłem na małe torfowisko (Sphagnetum). Szukałem tu skrzętnie owej Borówki (Vaccinium Oxycoccos), co swemi drobnemi misternemi listkami powleka jak paciorkami kępki torfowca, szukałem Rosiczki (Drosera rotundifolia), której listki zaopatrzone w długie rubinowe rzęsy z gruczołkami na końcach, chwytają niebaczne muszki, lecz nie znalazłem tych ro lin, mimo, że je w tych wysokościach widziałem już gdzieindziej na Czarnohorze
Strona:Hugo Zapałowicz - Z Czarnohory do Alp Rodneńskich.djvu/53
Ta strona została przepisana.