Kupiwszy bilety, nadałem skrzynkę z roślinami, która, jak się o tem teraz dowiedziałem, ważyła 19 kilo.
Wieczornym pociągiem wyjechaliśmy do Lwowa, gdzieśmy nad rankiem stanęli. Wchodziliśmy właśnie ulicą Jagiellońską do środka miasta, gdy Cesarz na kolej wyjeżdżał.
Wspaniale jeszcze przybrana stolica, ruch wielkomiejski oddychający jeszcze w pełni rozbudzonem życiem, brak wszelkich widoków na wolne pole, na góry, uderzał z początku myśli nasze tak jeszcze przepełnione widokami górskiemi.
Wstąpiliśmy do kawiarni, a po przejrzeniu kilku dzienników, zrównaliśmy się niebawem z historyą. Następnie poszliśmy z Wawrzyńcem na kopiec Unii, gdzie każdy z nas wywiózł po taczce ziemi i umieścił w księdze zapisów swe nazwisko. Istnieje tam w niej odtąd i podpis górala z pod Babiej Góry.
Po południu wybiegliśmy na świeże powietrze, do lasu Białohorszczy.
Wieczorem byliśmy w teatrze na jakiejś komedyi francuskiej nowszej szkoły. Tu przekonaliśmy się, że ruchy nasze były teraz wprawdzie gibsze i pewniejsze siebie, lecz stały się zarazem trochę za hałaśliwe. Idąc po schodach teatralnych zdawało się nam w pierwszej chwili, że kroczymy gdzieś po głazach Czarnohory lub Alp Rodneńskich. W rzęsistem świetle nawy teatralnej spostrzegliśmy dopiero, jak bardzo twarze i ręce nasze były ogorzałe.
Teatr był jeszcze przystrojony girlandami sztucznych kwiatów i liści, które same przez się bez gustu wykonane, wydały się nam okropną lichotą po tych górskich kwiatach. Wawrzyniec śledził z wytężoną uwagą przebieg sztuki i choć ją zrozumiał dobrze, żałowaliśmy, żeśmy nie trafili na sztukę którego z narodowych pisarzy.
Nazajutrz zrana zwiedziliśmy zakład imienia Ossolińskich. Wawrzyniec widział tu znakomity biust Mickiewicza, stroje i zbroje dawnych rycerzy polskich, oglądał tysiące innych pamiątek narodowych, aż w końcu zaprowadziliśmy go przed Unią lubelską Matejki. Wawrzyniec wpatrywał się w obraz uważnie, a gdyśmy mu jeszcze znaczenie niektórych figur wytłómaczyli, rzekł wzruszony:
Mój Boże, gdzie się to te czasy podziały!
Wieczornym pociągiem opuszczaliśmy Lwów, a gubiąc się jeden po drugim w drodze, każdy powracał do swych ognisk domowych.