Piorun już więcej nie uderzył. Deszcz się zmniejszał i wiatr coraz więcej uspokajał, a grzmoty pobrzmiewały coraz rzadziej, coraz słabiej. Nasza jednak nadzieja, że się po burzy wypogodzi na długo, me ziściła się. Chmury powlokły jednostajnie niebo i drobny deszcz moczył nas aż do wieczora, w którym to czasie dobiliśmy na staję połoniny Tomnatka Wielkiego. A jednak od tej burzy nastała, choć zrazu jeszcze niewidoczna zmiana w życiu atmosfery.
Nazajutrz podążyliśmy do kotliny Butyńca, gdzie nas jednak zaraz na wstępie po południu taka słota zaskoczyła, żeśmy musieli zaniechać botanizowania i podążać na nocleg do staji na połoninie Turkulskiej.
Po nocy słotnej nastąpił piękny poranek 20go sierpnia. Wszystko zdawało się zapowiadać pogodę i ruszyliśmy przeto w wesołem usposobieniu na Turkuł. Z początku okrążaliśmy tę górę, wzdłuż granicy lasów w kierunku zachodnim i w końcu stanęliśmy na podnóżu kotliny, zwanej Drabiny, która się kryje w zachodnim boku Turkułu. Znajdowaliśmy się przeto już czwarty dzień po stronie węgierskiej. Botanizowanie i odczytywanie aneroidu postępowało raźnie, aby wynagrodzić stratę czasu poniesioną w dniach poprzednich. Niebawem poczęliśmy się piąć po ścianach kotliny, dążąc na szczyt Turkułu.
Iwan widząc, że z towarzyszem zbaczam na prawo, gdzie nas skały i flora na nich spodziewana nęciły, rzekł, że pójdzie prosto równiejszemi miejscami, skoro nie ma potrzeby iść gorszą drogą. Przystaliśmy z chęcią na to, gdyż w obecnym wypadku rzeczywiście nie był nam potrzebny. W początkach jednak naszych wycieczek mieliśmy często z nim kłopot, a jego upór nieraz nas bardzo niecierpliwił. Gdyśmy mu bowiem oświadczyli, że chcemy, aby nas n. p. wyprowadził potokiem do góry, albo zawiódł na jakieś skały z boku, odpowiadał „a na szoby ja tam pusto chodył“, nie mogąc zrazu pojąć, dla czego wybieramy gorszą drogę. Tłomaczyliśmy mu to i on pewnie wkrótce zrozumiał nasze zamiary, lecz mimoto przez jakiś czas często się opierał. Teraz już się mniej sprzeciwiał, owszem nieraz sam zwracał naszą uwagę na jakie „krasne berda (skały)“, lecz wtenczas, gdy przez to nie potrzebował nazbyt się trudzić. Również wydawały się Iwanowi jeszcze i niektóre inne rzeczy i sprawy zrazu niepojętemu
— Na szo win tak czasto ustawlaje sej swij jinstrument, pytał się Iwan często w pierwszych dniach Wawrzyńca, widząc mię ustawiającego aneroid w krótkich odstępach czasu. Wsiudy zahladaje taj zahladaje, a weremne (pogody) jak ne buło, taj i ne ma.
Wawrzyniec wiedząc, żeśmy z obawy, aby nas nie wzięto za inżynierów, zataili z początku właściwy cel aneroidów, dawał Iwanowi wymijające odpowiedzi, twierdząc, że my chcemy nietylko poznać, czy pogodnie, czy słotno, ale zarazem czy powietrze jest ciepłe, czy zimne. Iwan na to wszystko pokręcał niedowierzająco głową.
— Albo szo win tak siudy pysze, taj pysze — pytał Iwan Wawrzyńca, widząc mię wciąż z notatkami w ręku, w które rośliny zapisywałem.
W tym punkcie starał się Wawrzyniec dokładnie Iwana objaśnić. Niestety szło mu to w początkach bardzo trudno z powodu zupełnej nieznajomości języka ruskiego. Pomagał sobie jednak jak mógł, kalecząc w okropny sposób język ruski. Sądził także zrazu, że im więcej przekręci słowa polskie, tem się zrozumialszym stanie Rusinowi i pękaliśmy nieraz ze śmiechu, słysząc go rozmawiającego z Rusinami, mową, którą właściwie on sam tylko rozumiał. Wawrzyniec się jednak tem wszystkiem nie zrażał. Bystry i praktyczny rychło nauczył się słów najpotrzebniejszych i w przeciągu dość krótkiego czasu nietylko rozumiał Rusinów, lecz był nawzajem od nich rozumiany, co właśnie jasno dowodzi, że nie
Strona:Hugo Zapałowicz - Z Czarnohory do Alp Rodneńskich.djvu/7
Ta strona została przepisana.