Strona:Hugo Zapałowicz - Zdarzenie w Tatrach.djvu/4

Ta strona została przepisana.
—   47   —

z przewodnikiem, spieszących z powrotem. Ostrzegali nas, że z tamtej strony, od południowego wschodu, nadciąga burza i namawiali do zaniechania zwiedzenia szczytu.
O tem jednak nawet i mowy nie było i wspinając się wytrwale dalej, znaleźliśmy się wkrótce na szczycie.
Stanisław usiadł naprzeciwko mnie; zwrócony był plecami na zachód, ja na wschód. Obok nas, w stronę północy, usiadł Szymon. My trzej przedstawialiśmy niejako wierzchołki trójkąta; wyciągnąwszy ramiona, mogliśmy się nawzajem dotknąć i trójkąt uzupełnić. Walery stał za plecami Stanisława w oddaleniu paru kroków, spoglądając w przepaść giewontową i na Zakopane.
W stronie południowo wschodniej, gdzieś nad Pięciu Stawami, wisiała szeroką ławą wielka czarna chmura. Odgałęziało się od niej długie ramię, którego koniec unosił się właśnie nad szczytem Giewontu i nad naszemi głowami.
Uczuwałem dziwne zaniepokojenie. Tu zaraz powiem, że widocznie pewne osoby są na elektryczne napięcia w przyrodzie bardziej wrażliwe, niż inne. Naodwrót podczas moich późniejszych podróży nie doznawałem nad przepaściami nigdy zawrotu głowy i nie ulegałem podczas dalekich podróży morskich nigdy chorobie morskiej, choć przebywałem liczne i nieraz wielkie burze.
Teraz zaś spoglądałem raz wraz to na ową chmurę, to na jej ramię nad naszemi głowami, aż po kilku minutach siedzenia, nie mogąc wytrzymać, spytałem Szymona, czy mógłby z tej chmury wypaść piorun.
Szymon zerknął z pod kapelusza w górę i rzekł, uśmiechnąwszy się na swój sposób, w tonie żartobliwym:
— Kiej Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści.
Nie upłynęła ani minuta czasu, gdy nagle się błysło i dziwny szelest rozległ się w powietrzu. Równocześnie ujrzałem jakby grubą nić elektrycznego światła nad głową Stanisława, widziałem jak Szymonowi kapelusz na twarz się zsunął, jak w bok odemnie i od Szymona wpadły w ziemię dwie iskry niby świecące wyciągnięte struny i uczułem silne lecz bezbolesne uderzenie w głowę, jakgdyby ogromny głaz jakimś gutaperkowym końcem zwalił się był na wierzch mej głowy i chciał mię swym ciężarem i impetem w ziemię wdusić.