Strona:Hugo Zapałowicz - Zdarzenie w Tatrach.djvu/6

Ta strona została przepisana.
—   49   —

Ze wzajemnych naszych opowiadań wynikało, że każdy z nas widział inne boczne iskry i że ogólna ich liczba była większa niż sześć, jak to z początku przypuszczałem.
— Każdy z nas — mówił Walery — dostał jedną iskrą po głowie, to cztery iskry. Ty widziałeś dwie z boku, ty jedną w innej stronie, Szymon i ja znowu inne, więc było tego najmniej z dziesięć. Cztery głowy, dwie z boku na ziemi porzucone siekierki i naczynia w worku Szymona przedstawiały prawie tyleż konduktorów, które rozszczepiły piorun na te mniejsze iskry.
— Nie słyszałem grzmotu — zauważył drugi z towarzystwa.
— Bo nas uderzenie chwilowo ogłuszyło.
— To może nie — mówił inny. — Dlatego sądzę, że to było tylko częściowe wyładowanie się elektryczności.
— Ładne częściowo! — zawołał pierwszy. — Połączyć wszystkie iskry i puścić komu na głowę, to aniby nie ziewnął.
— Skoro jedna iskra — mówił drugi — przedstawiała mniej więcej dziesiątą część nagromadzonej elektryczności, to i uderzenie jej i grzmot musiał być conajmniej dziesięć razy słabszy; choć zdaje mi się, że siła uderzenia i łoskot grzmotu wzmagają się nie w zwykłej progresyi. Tu nadto łoskot musiał być także dlatego słabszy, że chmura była bardzo bliska.
Tymczasem deszcz ustał i ruszyliśmy dalej. Przed wieczorem byliśmy w Zakopanem i na Skibówkach.
Podczas następnych wycieczek poprowadził nas Szymon na Pyszną, z kolei na Swinicę, potem przez Zawrat do Pięciu Stawów, wkońcu do Morskiego Oka, gdzie przy samem jeziorze nocowaliśmy w jakiejś bardzo prymitywnej kolebie.
Po kilkotygodniowym pobycie wsiedliśmy pewnego poranka na wóz, zaprzężony w dwa silne góralskie konie i żegnając z żalem Zakopane i Tatry, powracaliśmy przez Nowy Targ i Luboń do Krakowa.


∗                    ∗

Upłynęło lat kilkanaście. Walery już nie żył; zgasł w kwiecie wieku.
Botanizowałem wtedy już trzeci rok w Górach Pokucko Marmaroskich, szczególnie na Czarnej Horze, gdy zatęskniwszy