Strona:Humoreski (Zagórski).djvu/023

Ta strona została skorygowana.

— A to jakim sposebem? — zapytał ks. Kattenbryng ciekawie.
— Dzięki doskonałości wzroku swego, czyli raczej dzięki swym źrenicom, które mają tę właściwość, iż w świetle tej lub owej płonącej gwiazdy widzą pasma i smugi, oczom naszym niewidzialne, a dokładnie objawiające oną tajemnicę[1].
— Temu już istotnie uwierzyć trudno — rzecze z powagą ksiądz Kattenbryng. — Znane mi są przecież wszystkie doświadczenia uczonego naszego księdza Poczobuta; wszelakoż o czemś podobnem nie słyszałem wcale.
— Oczywista rzecz, że trudno wierzyć temu, co nam Imci pan Chochlik opowiada — potwierdził książę, nabrawszy ze słów swego spowiednika otuchy.
— Ależ tak, tak, niema wątpliwości, że sobie z nas dworuje — zawołali chórem Albeńczycy.

— Cóżem ja winien — odparłem z ferworem — że mi Waszmość wierzyć nie chcecie, jakkolwiek szlacheckim klnę się honorem, że nie przesadzam ani na włosek. Potęga czarodziejów niema istotnie, jak już mówiłem, żadnej granicy. Słuchają ich wszystkie żywioły; wzrok ich sięga aż do gwiazd i po za gwiazdy; żadne oddalenie nie stawi ich głosowi zapory; potężne ramiona ich opasują całego naszego planetę. Widziałem takich, którzy z ludzkiej lub zwierzęcej krwi dobywali żelazo; widziałem innych, którzy powietrze zamieniali w ciało bryłowate; widziałem wreszcie takich, którzy wyrabiali iskrę piorunową, zanurzywszy pewne kruszce w pewnych kwasach. Piorun nad nimi nie miał władzy. Stosownie do swej woli umieli przyciągać lub odprowadzać jego strzały długiemi żelaznemi żerdziami, które umieszczali na dachach swych budynków. Byli między nimi tacy,

  1. Smugi Frauenhofera.