Strona:Humoreski (Zagórski).djvu/032

Ta strona została skorygowana.

pomnieć — odparłem, przekonany, iż mnie pamięć zawodzi.
— No, przypomnij sobie!
Uśmiechnąłem się frasobliwie.
— Wi...
— Wi?
— Wider...
— Wider?
— Widerkie...
— Widerkie?
— No, jakże? przecież Widerkiewicz!... Karol Widerkiewicz... Jak można tak zapomnieć?... Kolegowaliśmy z sobą, nie pamiętasz?
— Aaaa, Widerkiewicz! — rzekłem, udając, że sobie przypominam.
Niech mnie dyabli porwą, jeżelim kiedykolwiek słyszał to nazwisko.
— A widzisz, a widzisz, jak to się ludzie schodzą!... Góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek zawsze... Kochany, drogi!
I jął mnie znów całować i ściskać, aż mi kości trzeszczały. Oszołomiony, odwzajemniałem jego uściski.
— No, i jakże tam, cóż tam? — zaczął znów, wypuściwszy mnie nareszcie ze swego objęcia. Zdrowieczko, jak widać, służy; pysio rumiane, jak jabłuszko... kubek w kubek jak wtedy na szkolnej ławce! Kochany, drogi!... Ożeniłeś się, co, nie prawdaż, hę?.. Masz tu majątek w okolicy?.. Kiedyż się tu sprowadziłeś?
— Mieszkam zawsze we Lwowie.
— We Lwowie, taak?... No, proszę!... A cóż w Błotowie porabiasz?
— Przyjechałem tu w interesie bankowym.
— Ach prawda, prawda, zapomniałem!... Mówiono mi przecież, żeś wstąpił do służby bankowej... No, proszę, proszę!
Uderzył się ręką po czole.