Strona:Humoreski (Zagórski).djvu/033

Ta strona została skorygowana.

— Toś ty wczoraj telegrafował do banku i otrzymał odpowiedź.
— Ja — odparłem zdziwiony.
— A do dyabła!... Jakże mogłem się tego nie domyśleć?... Powiadano mi przecież, Wisłocki — wyraźnie sekretarz banku hypotecznego, Wisłocki... Na śmierć zapomniałem, że to ty... No, ale się na mnie nie gniewaj!... Tyle mam kłopotu z tym teatrem; — prawdziwie nie wiem już, gdzie mam głowę... Nie gnieważ się, prawda, co? — pytał, ściskając mnie znów.
— Bynajmniej!
— Kochany, drogi Józiu mój!
— Aleksander mi na imię.
Uderzył się znów ręką po czole.
— Ach, prawda, Aleksander!... Oleś Wisłocki przecież... Kochany, złoty!... No i długo tu zabawisz?
— Sam nie wiem — rzekłem, wzdychając. — Może jutro wyjadę, a może zostanę dłużej.
— No, to nas przecież odwiedzisz w teatrze?
— W teatrze?
— A tak!... Wszakże jestem tu ze swą trupą. Towarzystwo Karola Widerkiewicza, ha! ha! ha!... Powiadam ci, Olesiu, sukces mamy olbrzymi. No, bo też udało mi się zebrać siły, bez przechwałek, pierwszorzędne!... Miłaszewski wścieka się ze złości, ha! ha! ha!... Mam tu między innemi amantkę, no!... Zresztą przyjdziesz, to sam zobaczysz.
Zamilkł na chwilę, przypatrując mi się ciekawie, prawie z rozrzewnieniem.
— No i cóż? — zapytał nagle. — Czy pisujesz zawsze do dzienników?
— Tak jest, o ile mi na to pozwala bankowe zajęcie.
— Masz racyę, masz racyę! — odparł tonem głębokiego przekonania. — To człowiekowi daje w świecie dobrą pozycyę... zapewnia mu wpływ w teatralnych sferach!... Co, nieprawdaż, hę?