Strona:Humoreski (Zagórski).djvu/036

Ta strona została skorygowana.

Rozpamiętywania te uspokoiły mnie nieco i nadały inny tok mojej myśli. Nowa moja znajomość przedstawiała mi się teraz jako kotwica ratunku. Cóżbym robił w tej lichej mieścinie, gdyby mi się poczciwy Widerkiewicz nie był narzucił ze swoją przyjaźnią?
— Niechaj mu to Pan Bóg stokrotnie zapłaci — pomyślałem — bo co się tyczy wina, którem mnie raczy zacny dyrektor, za nie oczywiście zapłacę ja... Bankierowi, chociaż tytularnemu jeno, nie wypada przecież zrobić inaczej.
Uspokojony temi myślami, jąłem teraz baczniej przypatrywać się memu otoczeniu i z większą uwagą odpowiadać na czynione zapytania.
Rekomendacya Widerkiewicza niepospolite wywołała wrażenie. Nie wiem, które z dostojeństw, narzuconych mi przez nowego mego przyjaciela, zaimponowało błotowskim dygnitarzom tak wielce i czy bardziej we mnie podziwiali redaktora i poetę, czyli też bankiera, ale to wiem, że mnie wszyscy pożerali oczyma.
Byłem widocznie dla nich osobliwością. Wypytywali mnie zrazu nieśmiało: „A co pan dobrodziej?... A zkąd pan dobrodziej?... A dokąd pan dobrodziej?...“ Galicyanie w tej okolicy nazywają każdego „panem dobrodziejem,” co chwila „całują rączki” i co chwila „padają do nóg.”
Niebawem jednak ośmieliła ich moja uprzejmość; jęli mnie wtedy obrzucać ze wszystkich stron zapytaniami:
— Ile też pan dobrodziej pobiera pensyi w banku?
— Gdzie pan dobrodziej daje prać kołnierzyki?
— Czy pan dobrodziej żonaty, czy kawaler?
— Proszę pana dobrodzieja, jakie też teraz we Lwowie noszą krawaty?
Zaledwie mogłem nastarczyć odpowiedzi. Ciekawość tych ludzi miała w sobie coś dziecinnego, co mnie bawiło. Obmacywali mój tużurek, przypatry-