Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem dla lepszego zaakcentowania słów swoich. Ruch na jezdniach ulic był ten sam co zawsze, ale Juljanowi zdawało się, że wehikuły krążą prędzej, że jest w powietrzu jakieś gorączkowe podniecenie, że ludzie mówią i uśmiechają się w jakiś znaczący sposób. Wszyscy zdawali się znać wzajemnie. Na niego również zebrane w ogrodzie kobiety patrzyły, jak gdyby go widywały dawniej. Byłby mógł zbliżyć się do nich i zacząć rozmowę nie wzbudziwszy zdziwienia.
— Mówią o wojnie — powtarzał sobie; ale z politowaniem wyższego umysłu, który zna przyszłość i jest ponad wrażeniami pospólstwa.
Wiedział czego się trzymać. Wylądował o dziesiątej w nocy; nie minęło jeszcze dwudziestu czterech godzin odkąd stąpał po ziemi i był jak człowiek, który przybywa z daleka, poprzez nieskończoność oceanów, z beskresnych widnokręgów i zdumiewa się, że go otoczyły nagle troski i niepokoje, rządzące wielkiemi skupieniami ludzi. Po wylądowaniu spędził dwie godziny w kawiarni w Boulogne, przyglądając się jak rodziny mieszczańskie spędzały wieczór w jednostajnej senności życia bez niebezpieczeństw. Następnie specjalny pociąg dla podróżnych z Ameryki zawiózł go do Paryża i wyrzucił na dworzec du Nord prosto w objęcia Pepe Argensola, młodego Hiszpana, którego nazywał czasem swoim „sekretarzem“ a czasem swoim „koniuszym“ nie wiedząc na pewno jakie obowiązki spełniał tenże przy jego osobie. W rzeczywistości był on mięszaniną przyjaciela i pieczeniarza, ubogiego towarzysza usłużnego i czynnego, który uczepił się syna boga-