Pewnego dnia, wszedł do gabinetu najbogatszego w stolicy hurtownika.
— Słyszałem, te pan potrzebuje wołów dla Europy i przychodzę sprzedać panu coś nie coś.
Hurtownik spojrzał wyniośle na biednego gaucha. Niechby się porozumiał z jednym z jego urzędników; on nie traci czasu na takie drobne zakupy. Ale figlarny uśmiech chłopiny wzbudził jego ciekawość.
— A ileż wołów możecie mi sprzedać, mój poczciwcze?
— Ano, jakieś trzydzieści tysięcy, proszę pana.
Dla potentata było to wystarczającem. Wstał od biurka i obleśnie podał tamtemu krzesło.
— Chyba nie możesz być pan kim innym, niż senorem Madariaga?
— Do usług Boskich i pańskich.
Była to najświetniejsza chwila w jego życiu.
W przedpokojach dyrektorów banku zaledwie wskazano mu krzesło, wątpiąc, żeby dygnitarz, znajdujący się po drugiej stronie drzwi, raczył go przyjąć. Ale skoro tylko zadźwięczało jego nazwisko, sam dygnitarz biegł otworzyć. A biedny urzędnik baraniał ze zdumienia, usłyszawszy, jak gaucho wchodząc mówił w rodzaju powitania:
— Przychodzę, żebyście mi dali trzysta tysięcy pesów.[1] Mam paszy pod dostatkiem i chciałbym dokupić coś nie coś pola, żeby je użyźnić.
- ↑ Peso duro, moneta równająca się dolarowi amerykańskiemu, a więc wartości przedwojennych dwuch rubli (przyp. tłum).