Jego charakter nierówny i sprzeczny odnosił się do ludzi zamieszkujących jego ziemię z okropną i dobroduszną tyranją. Jeżeli zjawił się jakiś włóczęga przepędzał go brutalnie, gdy ten tylko usta otworzył.
— Nie zawracaj głowy, przyjacielu — zwykł był wrzeszczeć, jak gdyby go miał wytłuc — tam pod płotem leży odarta ze skóry owca, ukraj sobie kawałek i zeżryj, ile zechcesz, a potem fora ze dwora.
I odwracał się do niego plecami, dawszy mu jeszcze parę pesów na drogę.
Pewnego dnia rozłościł się na najemnika, który zbyt powolnie wbijał słupy w jakiemś ogrodzeniu. Wszyscy go okradali! Nazajutrz mówił z pobłażliwym uśmiechem o znacznej sumie, jaką miał zapłacić za niewypłacalnego dłużnika, za którego poręczył.
— Biedaczysko! Ciężej mu na świecie niż mnie!
Zobaczywszy na drodze kości świeżo ogryzionej owcy wpadał w niepohamowany gniew. Ale nie o mięso:
— Na głód niema przepisów i mięso po to stworzył Bóg, żeby je ludzie jedli. Ale niechby chociaż zostawili skórę!
I rozwodził się nad tą niegodziwością, powtarzając wciąż:
— Brak religji i dobrych obyczajów.
Innym razem rzezimieszkowie zabrali mięso trzech krów, pozostawiając skóry na widoku, a hodowca rzekł z uśmiechem:
— Lubię takich ludzi; uczciwi i złego nie czyniący.
Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.