I znowu Desnoyers zachodził w głowę, nie pojmując na czem polegała jego rozwaga.
Desnoyers, żeniąc się, pomyślał o matce. Gdyby biedna staruszka mogła widzieć ten nadzwyczajny uśmiech fortuny! Ale mama umarła już przed rokiem, myśląc, że syn jej musi być ogromnie bogaty, skoro co miesiąc posyłał jej sto pięćdziesiąt pesów, coś około czterystu franków, pochodzących z pensji, jaką pobierał u hodowcy.
Połączenie się jego z rodziną Madariagi sprawiło, że ten zaczął mniej pilnie doglądać swoich interesów.
Ciągnęło go miasto ze swemi nieznanemi mu ponętami. Wyrażał się pogardliwie o kobietach wiejskich, niedomytych Chinkach, które teraz budziły w nim wstręt. Porzucił ubiór gospodarza wiejskiego i z dumnem zadowoleniem paradował w garniturach, jakie mu sporządzał stołeczny krawiec. Gdy Helena napierała się, żeby ją zabrał do Buenos Ayres, nie chciał o tem słyszeć, zastawiając się ważnymi interesami.
— Nie; pojedziesz z matką.
Przestał troszczyć się o pola i bydło. Jego mienie było w dobrych rękach.
— Ten jest łepski chłopak — mawiał o Desnoyers'ie w jadalni wobec zgromadzonej rodziny. — Rozważny jak ja... Temu nikt nie napluje w garnek.
I wkońcu Francuz dowiedział się, że jego teść, mówiąc o rozwadze, miał na myśli jednolitość jego charakteru. Według własnych swoich słów Madariaga od pierwszych chwil odgadł w nim równą mu rzutkość, przedsiębiorczość i bystrość przy większej stanow-