Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

wodem!... Nędzarz, którego wyciągnął... nie chce powiedzieć skąd!
I Desnoyers równie dobrze powiadomiony jak on o początkach jego stosunków z Karlem udał, że nic nie rozumie.
Ponieważ Niemiec uciekł, hodowca dał się wreszcie zaprowadzić do domu. W drodze odgrażał się, że sprawi taniec „romantyczce“ i wygrzmoci Chinkę, która nigdy o niczem nie wie. A oto on przydybał córkę w poblizkim gaiku, ściskającą się za ręce z Niemcem i zamieniającą z nim pocałunki.
— Moich pesów mu się zachciewa! — bełkotał. — Chce się prędko uwinąć z Ameryką kosztem Gallijczyka i dla tego taka pokora, takie śpiewanie i takie szlachectwo... oszust!... Muzykant.
I powtarzał z naciskiem „muzykant“! jak gdyby w tem mieściła się kwintesencja całej jego pogardy.
Desnoyers, stanowczy i skąpy w słowach, położył kres zatargowi. „Romantyczka“, ucałowawszy matkę, schroniła się na górę, szwagier ułatwił jej tę ucieczkę, ale pomimo to czuła Helena szeptała wśród łez, myśląc o Niemcu:
— Biedaczek! Wszyscy przeciwko niemu.
Tymczasem żona Desnoyersa zatrzymała ojca w jego kancelarji, używając całego swego wpływu ulubionej córki. Francuz zaś wyszukał Karla, który jeszcze nie oprzytomniał z doznanego przerażenia i dał mu konia, by ruszał niezwłocznie na najbliższą stację kolei żelaznej.
Karl odjechał, ale niedługo pozostał sam. W kilka