Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

Wspomnienie początkowe jego znajomości z Karlem, zanim przywiózł go do siebie dręczyło go jak wyrzut sumienia. Czasem nad wieczorem kazał osiodłać konia i pędził galopem do najbliższego miasteczka. Ale nie jechał na poszukiwania gościnnych ranchos. Potrzebował spędzić dłuższą chwilę w kościele; porozmawiać sam na sam z obrazami, które wisiały tam tylko dla niego, ponieważ to on płacił za nie rachunki.
— Za moje winy! Za moje bardzo wielkie winy.
Ale pomimo tej skruchy Desnoyers musiał dobrze się nabiedzić, by dojść z nim ładu. Ilekroć wspomniał mu, że należałoby wejść w ciężkie położenie zbiegłej pary i ułatwić jej małżeństwo, Madariaga nie chciał słuchać dalej:
— Rób co chcesz; ale mi o nich nie mów.
Minęło wiele miesięcy. Pewnego dnia Desnoyers zbliżył się do niego z pewną tajemniczością:
— Helena ma syna i dali mu imię Juljana, jak ojca.
— A ty zatracony niedołęgo — wrzasnął stary hodowca — i ta jałowa krowa twoja żona żyjecie sobie spokojnie, nie dając mi wnuka... Ha! gabacho! Dlatego to Niemcy wzięli nad nami górę. Widzisz, to ten bandyta ma syna, a ty po czterech latach małżeństwa... nic. Potrzebuję wnuka — rozumiesz?
I, aby pocieszyć się z powodu braku dzieci w swoim domu, szedł do ranczy nadzorcy Celadonia, gdzie chmarą małych metysków obskakiwała drżąca i pełna oczekiwania starego pana. Tymczasem umarła Chinka. Biedna Misia Petrona umarła po cichutku, jak żyła,