Wogóle podobało mu się tylko to, co mógł nabyć za trzecią część rzeczywistej wartości. Wyprowadzić w pole sprzedawcę było dla niego dowodem wyższości nabywcy. Paryż dostarczył mu miejsca przyjemności takiego, jak nie mógłby spotkać na całym świecie, a był nim Hotel Drouot. Chodził tam co wieczór, o ile nie wyczytał w dziennikach doniesienia o innych ważnych licytacjach. W ciągu kilku lat nie było w paryskiem życiu towarzyskiem głośnego bankructwa, z następująca po niem likwidacją, żeby on nie uszczknął z niego jakiejś cząstki. Użyteczność i potrzeba tych zakupów była kwestją podrzędną; chodziło głównie o to, żeby nabyć za śmiesznie nizką cenę. I licytacje zalały wprost jak powódź te pokoje, które z początku meblowano z rozpaczliwą powolnością.
Cziczi skarżyła się teraz, że dom jest przepełniony. Meble i przedmioty służące do ozdoby były bogate, ale nagromadzono ich tyle... tyle! Salony przybrały wygląd magazynów ze starożytnościami. Białe ściany zdawały się ginąć pod natłokiem wspaniałych foteli, krzeseł i zapchanych nieprawdopodobną ilością drobiazgów, oszklonych serwantek. Bogate i postrzępione dywany, po których deptały różne pokolenia okrywały wszystkie posadzki. Pyszne zasłony, nie znajdując skrawka wolnego miejsca w salonach, wisiały na drzwiach, wiodących do kuchni, desenie ścian ginęły pod nadmiarem obrazów tak ściśle przystających do siebie, jak łuski pancerza. Któż mógł zarzucić Desnoyersowi skąpstwo? Wydawał znacznie więcej niż gdyby modny dekorator był jego dostarczycielem.
Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.