I udawali się na ową wyprzedaż różnemi drogami. Ona w jednym z owych monumentalnych wehikułów, gdyż nie lubiła chodzić pieszo, przyzwyczajona do przesiadywania w domu lub do konnych przejażdżek po polach. Desnoyers, posiadacz czterech automobilów, niecierpiał ich przez wrodzoną niechęć do wszelkich nowości, przez skromność, a także dla tego, że potrzebował iść pieszo, aby tym ruchem wynagrodzić swemu czynnemu organizmowi brak pracy. Spotkawszy się na sali sprzedaży, napełnionej ludźmi, oglądali klejnoty, wyznaczając sobie naprzód ceny, jakie zamierzali ofiarować. Ale on, łatwy do zapalania się, szedł zawsze dalej, patrząc, na swoich współzawodników w podbijaniu cen, takim wzrokiem, jak gdyby chciał pchnąć nożem każdego. Po takich wycieczkach pani Desnoyers ukazywała się majestatyczna i olśniewająca jak bazylika bizantyjska: uszy i szyja obciążone perłami, piersi całe w brylantach, ręce migocące wszystkiemi barwami tęczy.
Cziczi oburzała się:
— Mamo! to zanadto!
Ale Kreolka uszczęśliwiona temi wspaniałościami, które były jakby uwieńczeniem życia prostoty i miernych potrzeb, przypisywała napomnienia córki zazdrości. Cziczi była panienką i nie mogła paradować w klejnotach. Ale potem będzie tem bardziej wdzięczna matce, że je dla niej nagromadziła.
Dom stawał się niewystarczającym dla pomieszczenia tych zakupów. W piwnicach piętrzyły się meble, obrazy i firanki tuż obok zapasów żywności. Don Mar-
Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.