Juljan zaczął się nim zachwycać jak odbieciem własnej osobistości. Co on umiał ten Argensola, który przyjechał z Madrytu trzecią klasą z dwudziestoma frankami w kieszeni by „zgwałcić sławę“ według jego własnych słów! Widząc, że maluje również twardo jak on, posługując się takim samym rysunkiem niezdarnym i śmiesznym, rozczulił się. Tylko fałszywi artyści, bezmyślni rzemieślnicy pędzla troszczyli się o koloryt i tem podobne głupstwa Argensola był artystą psychologicznym, malarzem dusz. W wychudłej twarzy, o podbródku, zaostrzonym jak puginał, Hiszpan zwykł malować prawie okrągłe oczy z umieszczonym w każdej źrenicy białym punkcikiem... To było światło... dusza. Poczem stając przed płótnem określał tę duszę z właściwą mu niewyczerpaną blagą, przypisując jej wszelkiego rodzaju starcia i kryzysy psychologiczne. I taki miał dar owładnięcia słuchaczem, że Juljan spostrzegał to, co tamten wyobrażał sobie, że umieszcza w owych oczach okrągłych jak u wołu. On również malował dusze... dusze kobiece.
Ponieważ taka praca wcielania psychologicznych nastrojów była dość łatwą, więc Argensola wolał gawędzić, leżąc wygodnie na sofie lub czytać przy blasku kominkowego ognia, podczas gdy jego przyjaciel i opiekun był nieobecny. Jeden więcej pożytek z tego zamiłowania w czytaniu wypływał dla młodego Desnoyers'a, który, otworzywszy książkę, zaglądał natychmiast do ostatnich stronic lub spisu rozdziałów, aby sobie „wyrobić pojęcie“, jak mówił. Czasem, w salonach zdarzało mu się z całą czelnością zapytać jakiegoś
Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.