Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powarjowali, powarjowali z pychy. Czego się świat może spodziewać po takich ludziach?
Tu wtrącił się Juljan, by rozjaśnić odrobiną optymizmu ponury monolog profesora. Wojna jeszcze nie wypowiedziana: dyplomacja działa. Może załatwi się wszystko pokojowo, jak już tyle razy. Kuzyn jego zapatrywał się na stan rzeczy trochę zbyt obcesowo.
Ach! ten ironiczny, zaciekły uśmiech doktora! Argensolę aż przeszło zimno po kościach.
— Wojna będzie — zapewniał Hartrott — Gdy wyjeżdżałem z Niemiec przed dwoma tygodniami wiedziałem już, że wojna jest blizką.
Pewność, z jaką to mówił, rozwiała wszystkie nadzieje Juljana. A przy tem, niepokoił go przyjazd tutaj tego człowieka pod pozorem odwiedzenia matki, z którą rozstał się przed niedawnym czasem... Co tu miał do roboty w Paryżu doktór Juljusz von Hartrott?
— A więc — zapytał młody Desnoyers — pocóż tyle zabiegów dyplomatycznych?
Dlaczego miesza się rząd Niemiecki, choćby jak najchłodniej, w zatarg pomiędzy Austrją a Serbją? Czy nie byłoby lepiej wypowiedzieć otwarcie wojnę?
Profesor odpowiedział naiwnie:
— Nasz rząd życzy sobie zapewne, aby ją inni wypowiedzieli. Rola napadniętego jest zawsze najwdzięczniejsza i usprawiedliwia wszystkie późniejsze poczynania, choćby się wydawać mogły krańcowemi. Mamy u nas ludzi, którym się dobrze dzieje i którzy nie życzą sobie wojny. Wskazanem jest wmówić w nich, że to nieprzyjaciele narzucają nam ją, aby uczuli ko-