Był pierwszym, jakiego spotkał od początku wojny, i razem przebiegli pamięcią towarzyszy, którzy poszli do wojska. Tamten odpowiadał na pytania Juljana: Taki to... ranny w Lotaryngji i znajduje się w szpitalu na Południu. A inny?... zginął w Wogezach. A jeszcze inny? Przepadł bez wieści w Charleroi. I tak ciągnęła się dalej bohaterska i żałobna opowieść. Ale większość żyła i dokonywała cudów waleczności. Inni towarzysze pochodzenia cudzoziemskiego, młodzi Polacy, Anglicy, przebywający w Paryżu, Amerykanie z Południowych Republik zapisywali się na ochotników. Sala fechtunkowa powinna była czuć się dumną z tej młodzieży; wszyscy ćwiczyli się w używaniu broni podczas pokoju, a teraz wszyscy byli na froncie, narażając życie. I Juljan odwrócił wzrok, jak gdyby odgadując w oczach przyjaciela wyraz ironiczny i pytający. Dlaczego nie poszedł on, jak inni, bronić ziemi, na której żył?
— Jutro pojadę — odparł Juljan, zasępiony tem wspomnieniem.
Ale pojechał na Południe, jak wszyscy, którzy uciekają przed wojną.
Następnego ranka Argensola podjął się zdobyć dla niego bilet do Bordeaux. Wartość pieniędzy zwiększyła się znacznie. Pięćdziesiąt franków, doręczonych w porę, dokazały cudu dostarczenia mu kawałka numerowanego kartonu, która to zdobycz przedstawiała dla wielu całe dnie oczekiwania.
— To na dzisiaj — rzekł Juljanowi Argensola. — Musisz wyjechać wieczorem.
Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 02.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.