Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 03.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

kami chleba i kawałem mięsa, jakie zdołał sprzątnąć z kuchni. Uśmiechnął się znowu, powtarzając pytająco:
Ja?
Don Marceli wręczył mu drugą sztukę złota i zaniósł tę żywność odźwiernej i jej córce.
Następnego rana sanitarjusz oczekiwał go na tem samem miejscu z pełną serwetą. Poczciwy, usłużny Niemczyk! Dał mu sztukę złota.
Nein odpowiedział tamten, rozdzierając usta w złośliwym uśmiechu. Dwa żółte krążki błysnęły w palcach don Marcelego. Ponowny uśmiech, Nein[1] i przeczący ruch głową. A! złodziej! Jak to nadużywał położenia!... I dopiero gdy mu wręczył pięć sztuk złota otrzymał zawiniątko z żywnością.
Wprędce zauważył don Marceli, że osoba jego stała się przedmiotem głuchego i chytrego sprzysiężenia, by go wyzuć z pieniędzy. Jakiś olbrzym z naszywkami sierżanta wpakował mu łopatę w rękę, popychając go gburowato. Kazano mu grzebać trupy wraz z innymi jeńcami, którzy rozdrażnieni tem upokorzeniem, traktowali go jak równego sobie.

Z rozkopanej ziemi unosił się odor nie do zniesienia. Stosy trupów lażały na krawędzi dołów. Don Marcelemu robiło się słabo. Ale z gorliwości, z jaką go napędzali dozorcy i chytrego uśmiechu sierżanta poznał, że stał się ofiarą szantażu. Rudy sanitarjusz musiał mieć w tem udział. Desnoyers rzucił łopatę i wło-

  1. Nie.