żał kilka godzin nad brzegiem gościńca, strzelając... I nic więcej.
W danej chwili tego było dosyć dla Cziczi. Czuła się dumną, będąc narzeczoną bohatera, aczkolwiek udział jego w bitwie trwał tak krótko.
Ale po upływie paru dni sposępniała.
Przykro jej było wychodzić na ulicę z Reném, prostym żołnierzem, w dodatku w służbie pomocniczej. Kobiety z ludu, podniecone wspomnieniem swoich mężów bijących się na froncie, lub noszące żałobę po kimś ze swoich, zachowywały się wyzywająco. Widok tego delikatnego, republikańskiego książątka zdawał się je drażnić. Często Cziczi słyszała w przejściu urągliwe wyrazy w zastosowaniu do „Kryjaka“. Jakże się będą śmiać jej przyjaciółki!
Syn senatora odgadł niewątpliwie jej myśli i stracił również swój uśmiechnięty spokój. Przez trzy dni nie pokazał się u Desnoyers'ów. Wszyscy myśleli, że go zatrzymała jakaś pilna robota w biurze.
Pewnego dnia zrana Cziczi, idąc w stronę Lasku, ujrzała zmierzającego ku niej oficera.
Miał na sobie nowiutki mundur, nowego niebiesko-szarego koloru „horyzontu“, przyjętego teraz w wojsku francuskiem. Opaska kepi była złocona, a na rękawach błyszczał trójkącik. Poznała go po uśmiechu, z jakim się ku niej zbliżał, po wyciągniętych rękach. René oficerem!... Jej narzeczony podporucznikiem!...
— Tak; nie mogłem dłużej wytrzymać! Nasłuchałem się dosyć!
Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 03.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.