Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 03.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

cy, którzy nas taką zgrozą przejmowali, to byli nieszczęśnicy... Ale ci dzisiejsi, zabijają w ciągu minuty więcej niewinnych, niż tamci przez trzydzieści lat.
Łagodność Czernowa, jego oryginalne pojęcia, jego przyzwyczajenia myśliciela, zabierającego głos bez żadnego przygotowania słuchaczów, jak gdyby w dalszym ciągu snuł wątek swych rozmyślań, wszystko to ujęło Desnoyers'a. Nie brał nawet w rachubę pochodzenia pewnych butelek, jakiemi Argensola częstował sąsiada. Owszem, przyjemnie mu było, że Czernow unicestwi pamiątki tej epoki, kiedy to on, Desnoyers żył w otwartej wojnie z synem.
A przytem, wino z Avenue Victor Hugo miało dziwny dar rozwiązywania języka Czernowowi i podniecało jego wyobraźnię, jak owej nocy, kiedy tak wymownie opisywał kawalkadę czterech jeźdźców Apokalipsy.
Szczególniej zachwycał się Desnoyers łatwością, z jaką Rosjanin przedstawiał rzeczy, posługując się w tym celu metodą obrazową. Bitwa nad Marną i walki, jakie po niej nastąpiły, ściąganie się obu armji aż do brzegów morza, wszystko to było dla niego łatwem do zrozumienia. Gdyby tylko Francuzi nie byli tak zmęczeni po zwycięstwie nad Marną!
— Ale siły ludzkie — ciągnął dalej Czernow, — mają swoje granice, a Francuz przy całym swoim zapale jest człowiekiem, jak inni. Naprzód, pośpieszny marsz ze Wschodu na Północ, by stawić czoło najazdowi przez Belgję; potem walki, potem błyskawiczny odwrót by nie dać się otoczyć, wreszcie siedmiodniowa