WOJNA
Don Marceli szedł, pnąc się pod górę, zalesioną okolicą.
Las przedstawiał opłakany widok. Umiejscowiła się w nim niema burza, nadając wszystkiemu nienaturalne, konwulsyjnie poskręcane kształty. Ani jedno drzewo nie stało prosto i nie zachowało dawnych, rozłożystych gałęzi. Kępy sosen podobne były do kolumn zrujnowanych świątyń. Niektórym brak było wierzchołków, inne przecięte były przez pół; z innych jeszcze sypały się dokoła pni cieniutkie drzazgi na podobieństwo połamanych wykałaczek.
Niszczycielska moc czepiła się stuletnich drzew: dębów, buków, modrzewi. Wielkie krzaki, wdeptane w ziemię, sprawiały wrażenie, jakgdyby przeszła po nich czereda olbrzymich drwali. Pnie pościnane były tuż przy ziemi, równo, gładko, jakby od jednego zamachu siekiery. Dokoła rozkopanych korzeni leżały w obfitości kamienia wraz z nimi wydobyte na po-